036. Cel
Lucasowi udało się zauważyć spojrzenie
pełne wątpliwości, jakim obdarzyła go Makoto, zanim zniknęła przy użyciu
Migoczącego Kroku. Być może jego zachowanie wydało się jej podejrzane, ale w
tej chwili nie przejmował się tym. Miał inne priorytety.
Skupił swoją uwagę na Linell, która
oddaliła się od niego po ostatnim odparowanym przez niego ataku. Nie miał
pojęcia co mógłby jej powiedzieć po tak długim czasie. Cieszę się, że cię widzę? To na pewno było zgodne z prawdą, ale
wydawało się cholernie nie na miejscu, kiedy jej spojrzenie było tak pełne
nienawiści. To było coś nowego. Do tej pory jeszcze nigdy nie przejawiała
negatywnych uczuć wobec niego. Oczywiście wiedział, kto za tym stał, ale nie
miało to dla niego większego znaczenia. Jeśli siostra mu na to pozwoli, wyjaśni
jej kto tutaj zasługuje na nienawiść.
Teraz liczyło się przede wszystkim to,
że przeżyła do dnia dzisiejszego. Odkąd opuścił Hueco Mundo dręczyła go myśl,
że ze względu na pokrewieństwo, Aizen i jego wierni poplecznicy uznają Linell
za zdrajczynię. Tym bardziej nie żałował, że nigdy nie wtajemniczył jej w plan
rebelii.
–
Nie masz pojęcia
jak bardzo jesteś teraz podobny do człowieka. To wręcz odrażające.
–
Naprawdę? A co
jest takiego odrażającego w byciu człowiekiem? Dlaczego ludzkie odruchy są taką
ujmą w honorze Arrancara i co takiego jest w bezcelowej egzystencji,
że rozpiera cię duma z bycia tą maszyną do zabijania?
Linell zmrużyła gniewnie oczy, unosząc
miecz.
–
Wolę być maszyną
do zabijania niż zdrajczynią własnej rasy.
–
Wiesz, Linell,
szczerze wątpię, że bunt, który wszcząłem był tak tragiczną w skutkach
zdradą. Jeśli ktokolwiek ma prawo do uznania się za zdradzonego, to ja.
–
Dobre żarty.
Zauważył, że jego siostra była gotowa do
ataku, więc dobył miecza. Nie uszło jego uwadze, że w jej postawie zabrakło
pewności siebie. Nie dało się zaprzeczyć, że wciąż była wściekła, ale coś w
wyrazie jej twarzy dawało mu do zrozumienia, że chciałaby go wysłuchać.
–
Tak naprawdę nie
masz pojęcia, co się stało tamtej nocy, mam rację?
–
Oczywiście, że
wiem. Każdy w Las Noches zna prawdę.
Kąciki ust Lucasa drgnęły nieznacznie,
kiedy wychwycił wahanie w jej głosie. Opuścił miecz i zaczął się zbliżać.
–
Prawdę, która
jest wygodna dla Aizena czy niezaprzeczalne fakty? – zapytał, nie zatrzymując
się. – Nieważne. Skoro twierdzisz, że znasz
prawdę to jeśli usłyszysz, że to była całkowicie
jednostronna walka, nie będziesz zaskoczona. Jeśli powiem ci, że Espada na rozkaz
Aizena wymordowała niespełna dwudziestu Arrancarów to również nie będzie dla
ciebie nowością, czyż nie?
–
Kłamiesz!
Lucas z ledwością odparował
niespodziewany atak Linell, która natarła na niego niczym dzikie zwierzę. Jej
kolejne cięcia były silne, ale nieprecyzyjne, dzięki czemu nie miał większych
problemów z blokowaniem i unikaniem. W jej postawie widział mnóstwo
luk, a to nie było normalne. Linell zazwyczaj potrafiła być wyjątkowo skupiona
na walce i nie pozwalała przeciwnikowi poznać swoich słabych punktów.
Wściekłość pochłonęła ją do tego stopnia, że nie była w stanie się skupić.
Oczywiście nie zamierzał tego wykorzystać. Miała prawo wściekać się na niego,
bo jeśli ktoś tak naprawdę mógł uznać się za osobę zdradzoną, to tylko i
wyłącznie ona.
Zostawił ją w Las Noches całkiem samą,
tłumacząc sobie, że to dla jej dobra. Był przekonany, że jeśli opowie jej o
rebelii, to zechciałaby do niego dołączyć, a nie mógł jej narażać na
niebezpieczeństwo. Właśnie dlatego postanowił oddalić ją od pola bitwy. Ta strategia
miała swoje zalety i wady. Linell nic nie groziło, tak jak sobie zażyczył,
ale ceną jaką przyszło mu zapłacić było jej utracone zaufanie.
Lucas opuścił miecz, odsłaniając się
przed nią zupełnie. Wiedział że będzie chciała wykorzystać ten moment i miał
rację. Doskoczyła do niego, wyprowadzając atak z góry, ale nie pozwolił,
by doszedł do skutku. Szarpnął gwałtownie swoje ostrze, wytrącając jej broń z
dłoni i nim zdążyła zareagować, złapał ją za nadgarstek, wykręcając jej rękę za
plecy. Próbowała się wyrwać, ale trzymał ją w stalowym uścisku.
–
Nie wypuszczę
cię, dopóki się nie uspokoisz, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać.
Jej odpowiedź była aż nazbyt wymowna.
Zamachnęła się i uderzyła go potylicą w twarz. Fala jej jasnych włosów
przysłoniła mu widok, a ból zdekoncentrował do tego stopnia, że poluźnił
uścisk. Z łatwością wyszarpnęła się i czym prędzej odskoczyła.
Wycelowała w jego stronę otwartą dłoń, skupiając czerwoną energię
w kulę, która powiększyła się w mgnieniu oka. Zwiększył odległość między
nimi i poszedł w jej ślady. Wystrzelili Cero w tym samym czasie, a
pociski zderzyły się, wywołując ogromną eksplozję.
Lucas poczuł, że traci grunt pod nogami.
Coś go ogłuszyło, a kiedy doszedł do siebie, zorientował się, że został
zasypany gruzem. Wydostał się z pod szczątków budynku, krztusząc się pyłem,
który dostał się do jego nosa i ust. Zauważył Linell po przeciwnej stronie
placu, który zdemolowali. Klęczała na ziemi, próbując odkopać swojego Zabójcę
Dusz. Przyjrzał się jej uważniej i dostrzegł błyszczące smugi na jej
policzkach, pokrytych pyłem.
–
Dlaczego musisz
to tak bardzo utrudniać? – zawołała, kiedy udało jej się w końcu wydobyć
miecz. – Łatwiej by było gdybyś walczył, więc dlaczego tego nie robisz?
Opuściła głowę, usiłując ukryć przed nim
łzy. Weiss nie mógł uwierzyć, że jego siostra płakała przed nim, niczym
bezbronna dziewczynka.
–
Znam wszystkie
twoje słabe punkty i mogłabym je bez problemu wykorzystać przeciwko tobie.
Wiem, jak mogłabym cię przechytrzyć, żebyś nie zdążył zareagować, a od
kiedy mnie zostawiłeś, myśl o tym, że mogłabym to zrobić, przynosiła mi chore
poczucie wyższości. Więc powiedz mi, dlaczego, do cholery, nie mogę cię
zranić?!
Lucas, ignorując ból pleców, dźwignął
się na nogi i podszedł do siostry. Nie pozwoliła mu się zbliżyć, bo momentalnie
skierowała miecz w jego stronę.
–
Nie zbliżaj się!
Jeśli poruszysz się choćby o jeden krok, przysięgam, że cię zabiję!
Ale on już jej nie słuchał. Stanął tuż
przed Linell, patrząc na jej miecz, który dygotał wraz z jej roztrzęsioną ręką.
Złapał ją za nadgarstek i wyciągnął Zanpakutou z jej dłoni, a Linell już się
nie opierała. Pozwoliła mu się objąć. Wtuliwszy się w niego, ścisnęła mocno
materiał jego munduru na piersi. Jej ramiona drgały rytmicznie i nie starała
się nawet ukryć przed nim szlochu.
–
Nienawidzę cię,
wiesz?
–
Wiem. Masz do
tego pełne prawo.
Toshirou powstrzymał się przed rzuceniem
brzydkiego przekleństwa, kiedy o mało nie wbiegli w ślepą uliczkę. Czym prędzej
wycofał się, ciągnąc za sobą Shuri i poprowadził ją w zupełnie innym
kierunku. Dosłownie kilka sekund po tym jak pozostawił Kawasumi z wrogiem,
wyczuł obecność kolejnego Arrancara. I nawet jeśli od tamtego czasu
siedział im na ogonie, to wyraźnie nie miał zamiaru się ujawnić albo po prostu
czekał na odpowiednią okazję, żeby zaatakować z zaskoczenia. Nie podobała mu
się ta druga opcja. Nie teraz, kiedy była z nim młodsza Kawasumi.
Zerknął przez ramię. Wyglądało na to, że
Shuri za wszelką cenę starała się nie okazywać strachu, ale determinacja
widoczna w wyrazie jej twarzy nie zdołała wszystkiego zamaskować.
Wyczuwał, że chciała zapytać o to, co tu się działo i chętnie udzieliłby jej
odpowiedzi na to niezadane pytanie, ale sam jej nie znał. Mógł się jedynie
domyślać, że Aizen po raz kolejny chciał namieszać, wysyłając swoich sługusów
do Soul Society. Tylko dlaczego? Starał się nie myśleć nad tym jak wielkie było
prawdopodobieństwo tego, że istota, którą posiadała w sobie Shuri mogła być
jednym z powodów. To był oczywiście najgorszy możliwy scenariusz i miał
nadzieję, że się mylił.
Fakt, że mała Kawasumi była niczym
bomba, która mogła wybuchnąć przy najmniejszym wstrząsie również nie pomagał.
Piekielny Kwiat przez jakiś czas przestała być takim wielkim zmartwieniem, ale
kto powiedział, że na zawsze? Obawiał się, że dojdzie do czegoś, co wywoła Białą
Damę, która najwyraźniej była uśpiona w podświadomości Shuri. Właśnie
dlatego chciał zaprowadzić ją w jakieś bezpieczne miejsce, zanim rzuci się w
wir walki.
Niespodziewanie, tuż obok jego lewego
ucha, przeleciał pocisk energii, który chwilę później uderzył w masywną
bramę.
–
Uważaj! –
Usłyszał za sobą cienki głosik.
Obejrzał się za siebie, by zauważyć jak
w ich stronę pędzą dwie kule czerwonej energii, podobne do tej, która ich przed
chwilą minęła. Objął Shuri w pasie i użył Shunpo, żeby ich przenieść poza
zasięg pocisków. Głośny huk oznajmił, że napotkały na swej drodze przeszkodę.
To musiał być atak, który Arrancarzy nazywali Bala. Nie był tak silny jak Cero,
ale z tego co wiedział, tworzyło się go znacznie szybciej.
Zatrzymał się, rozglądając dookoła za
osobą, która ich zaatakowała, kiedy nagle wyrósł nad nimi cień. Oboje jak na
zawołanie spojrzeli w górę. Potężnie zbudowany Arrancar stał na murze. Katana,
którą opierał sobie na ramieniu, wydawała się dziwnie nieproporcjonalna, w
porównaniu z gabarytami właściciela.
–
Już myślałem, że
się dużo nie narobię, a tu kapitan – stęknął zrezygnowany i machnął ręką
w ich kierunku. – Odsuń się od tej małej, Shinigami, to może rozwiążemy
całą sprawę w miarę pokojowo.
Cholera, jednak miał rację.
–
Nic z tego. –
Toshirou zrobił krok do przodu, zasłaniając Shuri i chwycił za rękojeść
Hyorinmaru.
*
Hisagi przyjrzał się swojemu przeciwnikowi. Długie,
lekko wygięte i wyraźnie zaostrzone kolce wyrastały wzdłuż kręgosłupa i na
barkach. Pancerze na jego przedramionach posiadały otwory, przez które Arrancar
wypuszczał pociski, wyglądające zupełnie jak owe kolce. Vice kapitan mógł się
przekonać jak ostre były, kiedy jeden z nich przeleciał na tyle blisko jego
ramienia, że pozostawił po sobie rozcięcie, które obficie krwawiło.
–
Rozpruj,
Kazeshini.
Chciał użyć formy shikai w ostateczności i doszedł do
wniosku, że ten moment właśnie nadszedł. W końcu udało mu się wydusić z
przeciwnika po co się tutaj pojawił, dlatego musiał jak najszybciej zakończyć
tę walkę, bez względu na to jakich środków miał użyć w tym celu.
Wprawił ostrze w ruch, po czym rzucił je prosto w
przeciwnika, który z ledwością go uniknął. Nie przewidział jednak, że drugie
nadleci z przeciwnej strony, ale kiedy zdał sobie z tego sprawę, było już za
późno. Krew polała się z rany na plecach. Shuuhei nie czekał długo na
ponowienie ataku; szarpnął za łańcuch, a kosa powróciła do niego błyskawicznie.
Użył Shunpo, żeby przenieść się w inne miejsce i pociągnął za łańcuch
bliźniaczego ostrza, upewniając się, że wróg ucierpi. Kazeshini pozbawił dłoni
Arrancara. Jego stalowe Hierro było niczym w porównaniu do niesamowicie ostrej
broni Shuuheia.
Hisagi słyszał w swojej głowie złośliwy śmiech Zabójcy
Dusz, żądnego śmierci. Brzydził się w tej chwili nie tylko nim, ale także samym
sobą. Jednak musiał wygrać ten pojedynek i czy to mu się podobało, czy nie,
musiał użyć swojej prawdziwej mocy. Wiedział na co go stać, kiedy współpracował
ze swoim Zanpakutou. Razem potrafili wypruwać z przeciwników życie w tak
brutalny sposób, że wzbudzało to w nim nie tylko wstręt do siebie, ale przede
wszystkim strach.
–
Psia krew –
warknął Arrancar, nacierając na Shuuheia. – Jeszcze z tobą nie skończyłem!
Vice kapitan po ponownym wprawieniu kos w ruch,
odrzucił je od siebie w dwóch przeciwnych kierunkach, pozostając zupełnie
bezbronnym. W każdym razie pozornie bezbronnym. Wróg wykorzystał luki w jego
postawie i znalazł się tuż przed nim. Shuuheiowi udało się jeszcze zauważyć
pocisk, wystający z pancerza, ale zanim Arrancarowi udało się go zranić
szarpnął już po raz ostatni za łańcuch Kazeshini, przywołując do siebie obie
kosy. Poczuł ostry ból po lewej stronie brzucha, a sekundę później
Arrancar był martwy. Ostrza Kazeshini, skrzyżowały się po prawej i lewej
stronie ciała przeciwnika. Przecięły jego kręgosłup, dzieląc jego ciało na dwie
części. Obie runęły na ziemię.
Shuuhei przywrócił miecz do zapieczętowanej formy.
Zatoczył się do tyłu, jednak w porę odzyskał równowagę. Spojrzał na kolec,
który pozostał w jego brzuchu i chwycił go mocno. Zacisnął zęby, kiedy ból
się nasilił, nie miał pojęcia, że został wbity tak głęboko. Pociągnął, ale to
tylko wydobyło krzyk z jego gardła. Oparł się o mur za jego plecami, oddychając
ciężko i ponowił próbę, która tym razem się powiodła. Odrzucił zakrwawiony
pocisk i przycisnął dłoń do rany.
Teraz musiał się pospieszyć.
Podążał za energią duchową Makoto,
której poziom na zmianę podwyższał się nieznacznie, żeby po chwili znowu opaść.
Dziewczyna musiała być czymś wyraźnie zaniepokojona. Przemieszczała się, ale
Shuri przy niej nie było i to mu się nie podobało.
Przystanął na chwilę. Rana na brzuchu
dokuczała mu bardziej, niż się tego spodziewał. Uciskał ją dłonią, ale mimo to
krwawiła mocniej niż powinna. Ruszył dalej mając nadzieję, że natknie się na
kogoś z czwórki i jak na zawołanie minęła go spora grupa Shinigami, z
przewieszonymi na plecach pakunkami.
–
Zaczekajcie!
Zatrzymali się i jak jeden mąż odwrócili
w kierunku Shuuheia.
–
Vice kapitanie
Hisagi?
Shuuhei podparł się o ścianę pobliskiego
budynku.
–
Potrzebuję waszej
pomocy.
Zostało z nim dwóch oficerów, reszta ruszyła w dalszą
drogę, nieść pomoc rannym Shinigami. Ból ustępował powoli, ale tym się nie
przejmował, przez te wszystkie lata udało mu się nauczyć nie zwracać na niego
uwagi. Obawiał się raczej, że rana będzie trudna do zasklepienia, bo im więcej
krwi tracił, tym gorzej się czuł. Na szczęście okazało się, że to nie stanowiło
dla medyków żadnego problemu.
Kontrolował reiatsu Makoto i Shuri, aby mieć pewność,
że nie zgubi ich pośród setek innych. Był pewien, że obie siostry są teraz obok
siebie. Niespodziewanie energia Shuri zniknęła zupełnie. Wiedział, że to nie
może oznaczać nic dobrego, więc, ignorując protesty medyków, wykrzesał siły na
użycie Shunpo, aby znaleźć się jak najszybciej przy Makoto.
______________________________________________
Absolutnie nie jestem z siebie zadowolona.
Zwalmy to na Kubo i totalnie zjechane zakończenie Bleacha.
Spotkanie rodzeństwa opisane całkiem nieźle. Emocje na swoim miejscu, więc jest dobrze. Brakuje mi pokazania walki Tośka, za to dostałam Shuuheia. Na początku trochę mi nie pasowało, jak łatwo przejął kontrolę nad pojedynkiem, ale chyba jestem przyzwyczajona do nieco innego punktu widzenia Hisagiego. Lubię. Pisz kolejny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Murasaki jeszcze nie umarła ;) wciąż żyje w mojej głowie i niewykluczone, że kiedyś powróci.
OdpowiedzUsuńSkąd ten komentarz? Weszłam dziś na mirahane i widziałam Twój komentarz... sprzed dwóch lat. Dziękuję Ci za niego. Do zobaczenia - mam nadzieję :)
Say.
Nie sądziłam, że jeszcze Cię tu znajdę. Ostatni wpis jest z początku roku, ale mam cichutką nadzieję, iż to jeszcze nie koniec i bez względu na to, jak skończyła się manga, wrócisz. Pamiętaj, najpiękniejsze rzeczy dzieją się w naszych głowach i są niezależne od całego otoczenia :)
OdpowiedzUsuńWpadłam tu, pamiętając Cię jeszcze sprzed 2 (?) lat, kiedy pokusiłam się na bloga, a potem, rzecz jasna, go porzuciłam. Teraz, przez zupełny przypadek, dostałam link do Twojego opowiadania ponownie, tym razem na wattpadzie, od osoby, którą również spotkałam po wielu długich latach nieobecności w blogosferze. Świat jest mały, ale bardzo zaskakujący.
A ja znów mam do nadrobienia zaległości u Ciebie.
Miło Cię widzieć, Invisible.
Kiyomi.