003. Hańba
Ta fala kojącego ciepła zalewała całe
moje ciało. Przynosiła upragnione ukojenie i obierała ode mnie ból.
Oddalałam się od rzeczywistości, by pogrążyć się w nicości. Tylko czy na pewno?
Miałam wrażenie, że mimo wszystko nie straciłam świadomości. Wydawało mi
się, że słyszę jakieś nieznajome głosy, brzdęk naczyń, kroki. To zdawało się być
gdzieś daleko, a mimo wszystko nie powinnam już nic przecież słyszeć.
Czułam ból, który słabł z każdą chwilą. Tak, to właśnie utwierdzało mnie w
jednym. Za chwilę przestanę istnieć.
W końcu głosy ucichły, ból był już
niewyczuwalny, a powietrze, którym oddychałam stało się chłodniejsze. No
właśnie, ja oddychałam.
Powoli otworzyłam oczy, nie wierząc w to,
co się dzieje. Kiedy obraz przed moimi oczami zyskał odpowiednią ostrość mogłam
spokojnie stwierdzić, że byłam w czyimś domu. Leżałam na futonie, a pod
głową czułam miękką poduszkę. Spojrzałam w bok i ujrzałam rudowłosą
dziewczynę, która uśmiechała się nieśmiało w moją stronę. Zamrugałam
zdezorientowana. Nie rozumiałam już nic.
- Ja nie umarłam? – zadałam pierwsze
pytanie, które mi przyszło na myśl.
Ku mojemu
zdziwieniu ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
-
Oczywiście, że nie umarłaś.
Podparłam się na prawym łokciu. Spodziewałam
się, że poczuję rwący ból lewego ramienia, który uniemożliwi mi dalsze
poruszanie się. Nic takiego się jednak nie stało. Swobodnie usiadłam na
miejscu, dziwiąc się, że kompletnie nie czuję bólu. Dotknęłam miejsca, w które
zostałam zraniona, a kiedy w dalszym ciągu nic nie poczułam
odchyliłam lekko kimono. Po ranie nie było nawet śladu. Ba! Tam nawet nie było najmniejszego
zadrapania.
Rudowłosa wyciągnęła rękę w moją
stronę.
-
Jestem Inoue Orihime.
- Kawasumi Makoto – odparłam i uścisnęłam
jej dłoń.
Teraz już wiedziałam o co w tym wszystkim
chodziło. Orihime była przecież tą dziewczyną, za którą Kurosaki pognał do
Hueco Mundo. Nie do końca pojmowałam na czym dokładnie polegały jej zdolności,
ale potrafiła wyleczyć każdą, nawet naprawdę poważną ranę, w kilka minut.
To, że jestem praktycznie jak nowa, zawdzięczałam właśnie tym zdolnościom.
- Właściwie, to co się stało? – zapytałam.
- Ten Arrancar wydzielał tyle reiatsu, że
trudno go było nie wyczuć. Za to twoja energia duchowa słabła z każda chwilą,
więc pomyślałem, że przyda ci się pomoc.
Usłyszałam melodyjny głos, który z pewnością
nie należał do Orihime. Spojrzałam w kierunku, z którego dobiegał.
Wysoki mężczyzna w biało-zielonym płaszczu spoglądał na mnie uważnie z pod
pasiastego kapelusza.
- Inoue-san, dziękuję za pomoc.
- Nie ma za co, Urahara-san – odparła
rudowłosa z uśmiechem.
Urahara-san...? To znaczy ten Urahara
Kisuke, o którym tyle się mówiło ostatnimi czasy w Soul Society? Wynalazca
Hougyoku? Poczułam się jak jakaś ziemska nastolatka, która spotkała przez
przypadek znaną osobistość. Chociaż szczerze mówiąc inaczej go sobie
wyobrażałam.
W Seireitei mówiono o nim z poważaniem,
graniczącym ze swego rodzaju czcią. Myślałam, że skoro jest założycielem Biura
Technologii i Rozwoju, to wygląda jak typowy szalony naukowiec, ubrany w
biały, o wiele za duży fartuch, a jeżeli chodzi o charakter, jest
bardzo poważny i wredny. Tymczasem stał przede mną mężczyzna, który wcale
nie pasował do powyższego opisu. Z pod zielono-białego kapelusza wystawały
kosmyki blond włosów, na twarzy ozdobionej serdecznym uśmiechem, widniał
kilkudniowy zarost. Sprawiał wrażenie sympatycznego i wyluzowanego.
Tuż za nim stała osoba, której nie trzeba
mi było przedstawiać. Porucznik szóstej dywizji – Abarai Renji. Jego czerwone
włosy, tradycyjnie związane sterczały we wszystkie strony. Na czole miał
przewiązaną bandanę, z którą nigdy się nie rozstawał. Zdziwił mnie jego
strój, bo zamiast standardowego ubioru Shinigami miał na sobie zwykłą granatową
koszulkę i jeansy. Sama obecność Renjego bardzo mnie dziwiła. Czyżby
dowództwo otrzymało raport o tym, co się stało? Zapewne tak i uznali,
że skoro sobie nie mogę poradzić ze zwykłym Arrancarem, to potrzebna mi pomoc.
Spuściłam wzrok na moje ręce.
- Przepraszam – powiedziałam bardziej do
moich dłoni, niż do nich.
Nie chciałam na nich teraz patrzeć,
zwłaszcza, że z pewnością za chwilę miałam usłyszeć, że nie zasługuję na
moje obecne miejsce w dywizji. Blondyn podszedł do mnie, ukucnął i wypowiedział
słowa, które niewątpliwie mnie zaskoczyły.
- Nie przejmuj się Kawasumi-san. Nie byłaś
przygotowana na przybycie tego Arrancara.
Uniosłam głowę i spojrzałam mu w
oczy.
- Urahara-san ma rację – dodał Abarai. –
Nikt nie był na to przygotowany. W przeciwnym razie szybko pozbyłabyś się
limitu i dałabyś sobie z nim radę.
Zagryzłam wargi. Miałam swoje zdanie na
ten temat, które trochę różniło się od tego, co przed chwilą usłyszałam. Zawiodłam
i byłam na siebie zła. Mam rangę trzeciego oficera, więc powinnam sobie
poradzić ze zwykłym Arrancarem! Nawet, jeśli wciąż blokował mnie ten przeklęty
limit. Tymczasem to ja zostałam pokonana. Nie zasługiwałam na moje obecne
miejsce w dywizji.
Po kilku minutach dalszej rozmowy
zostałam sama w pokoju. Nie przeszkadzało mi to. Miałam ochotę rozpłakać
się jak mała dziewczynka. Z trudem powstrzymywałam łzy, które gromadziły
się pod powiekami. Urahara-san twierdził, że to nie moja wina, bo nie byłam
przygotowana do tej walki. Nie walczyłam w pełni sił i według niego nie miałam
się czym przejmować. Ja wiedziałam swoje. Byłam całkowicie bezużyteczna!
Poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię.
Otworzyłam oczy, pozwalając łzom swobodnie opaść po policzkach. Prędko je
otarłam i kiedy uniosłam głowę, ujrzałam
nad sobą twarz Orihime. Usiadła obok mnie, a delikatny uśmiech nie schodził jej
z twarzy.
- Naprawdę nie powinnaś się tym tak
przejmować – powiedziała, a ja udawałam, że tego nie słyszałam.
Nigdy nie lubiłam być pocieszana. Wolałam
sama wszystko przemyśleć i przeanalizować swoje błędy. Potem zazwyczaj
udawałam, że wszystko jest w porządku i potrafię radzić sobie sama,
chociaż w rzeczywistości było inaczej. Nie chciałam obarczać innych moimi
problemami. Nie byłam najważniejsza na świecie.
- Zachowujesz się trochę jak Kurosaki-kun –
ciągnęła rudowłosa. – On też, jak przegra walkę zamyka się w sobie i przez
dłuższy czas chodzi zdołowany, z takim przepraszającym spojrzeniem. I wtedy
pojawia się Kuchiki-san. Ona jest niesamowita! Potrafi sprawić, że w mgnieniu
oka Kurosaki-kun staje się sobą.
Mogłabym przysiąc, że w jej głosie dało
się usłyszeć nutę zazdrość. Zupełnie jakby Kurosaki był kimś ważnym dla niej, a Kuchiki
go od niej oddalała.
- Dobrze by było, gdyby każdy z nas miał
swoją Kuchiki-san.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że
powiedziałam to na głos. Orihime uśmiechnęła się szerzej w moją stronę.
- Chcesz, to ja mogę być twoją Kuchiki
Rukią – usłyszałam w mojej głowie rozbawiony głos Hebimizu. – Przestań
się mazać! Jak będziesz się tak zachowywać, to nigdy nie wygrasz z żadnym
Arrancarem! Bierz się do roboty!
Teraz na mojej twarzy pojawił się blady
uśmiech. Miał rację i byłam mu wdzięczna za to, że przywrócił mnie do porządku.
Dziękuję ci – odpowiedziałam mu w myślach.
- Napijesz się
herbaty? – odezwała się Inoue. – Właśnie miałam zamiar ją zaparzyć.
- O tak,
chętnie – odparłam.
Dziewczyna po raz kolejny uraczyła mnie
promiennym uśmiechem i zaprowadziła do innego pokoju. Pomieszczenie było
raczej średniej wielkości. Znajdował się w nim niewielki okrągły stoliczek,
wokół którego rozłożone były poduszki. Usiadłam na jednej z nich, podczas gdy
Orihime udała się do kuchni. Nagle do pokoju wszedł Renji. Spojrzał na mnie i zatrzymał
się w pół kroku.
- O, tutaj jesteś! Szukałem cię – oznajmił.
– Mam ci coś do powiedzenia.
- Tak? Co takiego?
Gestem pokazał mi, żebym chwilę
zaczekała, po czym zasunął za sobą drzwi i rozsiadł się przy stole.
- A więc o co chodzi, vice kapitanie Abarai?
- Daruj sobie te formalności. Znamy się na
tyle długo, że nie musisz mnie nazywać vice kapitanem – rzekł karcącym tonem.
-
Shuuheia, znam nawet dłużej, a w dalszym ciągu go tak nazywam
– mruknęłam.
Hisagi był pierwszym Bogiem Śmierci,
jakiego poznałam, jeszcze za czasów Rukongai. Renji za to był pierwszym
Shinigami, którego poznałam w Akademii Sztuk Duchowych. Nasze spotkanie było
czystym przypadkiem. Abarai był krótko po ukończeniu Akademii i potrzebował
dokumenty do swojej dywizji. Tak się złożyło, że kiedy on wychodził na
dziedziniec ja pędziłam na wykłady i najzwyczajniej w świecie na niego wpadłam.
- Hisagi-san jest twoim przełożonym, to co
innego – wzruszył ramionami. – Ale nie o tym chciałem z tobą rozmawiać. –
dodał, przywracając naszą rozmowę na właściwy tor. Już miałam ochotę coś
powiedzieć, ale powstrzymałam się, bo nie było sensu przedłużać.
- W takim razie, o co chodzi?
- Generał Yamamoto ma kilku kandydatów na
kapitanów i...
- Będziemy mieć nowego kapitana?! –
przerwałam mu, szczerze zdziwiona tym, co usłyszałam.
- Prawdopodobnie tak – potwierdził. – W
związku z tym wracasz do Soul Society.
Nie
wiedziałam, co mam o tym myśleć. Już od tak dawna nie mieliśmy kapitana, że
zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Poza tym, nie spodziewałam się, że to się
stanie tak nagle.
Zapatrzyłam się w blat stołu, nie
zauważyłam nawet, kiedy Orihime weszła do pokoju z herbatą. Postawiła przed
każdym z nas kubek, po czym zapełniła wszystkie napojem. Podziękowałam, po czym
zanurzyłam usta w cieczy. Zapadła cisza, którą przerwał porucznik szóstej
dywizji pytaniem, czy podoba mi się świat żywych. Wydało mi się to zabawne.
Chyba pomylił mnie z Shuri, bo to ona była tu pierwszy raz, nie ja. Kiedy mu to
uświadomiłam, speszył się i zaczął temat o pogodzie. Wydawało mi się, że
specjalnie wygaduje takie bzdury, bojąc się, że zapytam go o Arrancara. Na
chwilę obecną nie miałam ochoty tego robić, bo znowu zaczęłabym użalać się nad
sobą.
Odstawiłam pusty już kubek po zielonej
herbacie na stół i kątem oka spojrzałam na Orihime. Z jej twarzy dało się
wyczytać, że chce o coś zapytać, ale jakby jednocześnie się bała. Poprosiłam
Renjiego, aby wyniósł puste naczynia. Co prawda trochę się opierał, ale w końcu
udało mi się go stąd „wyrzucić”. Wydawało mi się, że podczas jego nieobecności
łatwiej mi będzie wyciągnąć z Inoue, co ją trapi. Jak się okazało, nie musiałam
się nawet odzywać, bo rudowłosa zrobiła to pierwsza.
- Kawasumi-san, czy z Kurosakim-kun wszystko
w porządku?
Pożałowałam tego, że wysłałam Abaraia z
tymi naczyniami. Orihime po raz kolejny dała mi do zrozumienia, że Kurosaki coś
dla niej znaczy. Z pozoru odpowiedź na to pytanie wydawała mi się prosta, bo
Ichigo cały i zdrowy odpoczywa po grudniowej bitwie w Soul Society. Tylko, czy
powinnam jej mówić, że Rukia nie odstępuje go na krok? Nie miałam pojęcia, jak
może na to zareagować. Praktycznie nic nie wiedziałam o jej charakterze.
- No wiesz... – zaczęłam, w myślach
układając sobie odpowiednią odpowiedź. – Nie mam bezpośredniego kontaktu z
Kurosakim... ale wydaje mi się, że wszystko z nim w porządku.
Zakończyłam koślawo, mając nadzieję, że
to jej wystarczy. Lekki uśmiech na jej twarzy zdawał się to potwierdzać, na co
odetchnęłam z ulgą.
Następnego dnia obudziłam się wyjątkowo
wcześnie. Na zewnątrz wciąż było ciemno, a cały dom spowiła niesamowita cisza.
Za dnia panował tu niezły chaos, nie wiedziałam tylko czy jest tak codziennie,
czy to tylko dlatego, że mają niespodziewanych gości.
Zajmowałam jeden pokój z Shuri, która
spała teraz spokojnie na sąsiednim futonie. Po moim wyczynie, którego na pewno
nie dało się nazwać bohaterskim, była na mnie delikatnie mówiąc zła. Nie miałam
się co dziwić, bo w pewnym sensie okłamałam ją. Musiała się domyślić, że mój
plan nie obejmował powrotu w jednym kawałku i to ją rozgniewało.
Czułam, że tymczasowa samotność nie zrobi
mi dobrze. W chwilach takich, jak ta, kiedy nie miałam co ze sobą zrobić, po
prostu rozmyślam. Niestety teraz moje myśli zbierały się wokół ostatniego
wydarzenia, przez które znalazłam się w sklepie Urahary. Próbowałam skupić się
na tym, co czekało mnie po powrocie do Społeczności Dusz. Niestety
bezskutecznie.
Nie mogłam tak dłużej siedzieć, więc
udałam się do łazienki. Przemyłam twarz chłodną wodą, mając nadzieję, że choć
trochę spłuczę z siebie te ponure myśli. To również nie przyniosło żadnych
rezultatów. Ubrałam się w przyniesiony przeze mnie strój Strażnika Śmierci, po
czym wbiłam tępe spojrzenie w swoje odbicie w lustrze. Zamiast skupić się na
widoku twarzy bez wyrazu, której puste żółte oczy wpatrywały się w jeden punkt,
wyobraziłam sobie twarz Arrancara. Wciąż miałam przed oczami ten szyderczy
uśmiech. Potrząsnęłam głową, zupełnie, jakbym chciała wyrzucić ten widok z
głowy.
Usłyszałam kroki. Zdezorientowana
popatrzyłam w małe okienko, było już całkiem jasno. Wyszłam z łazienki i
rozejrzałam się po korytarzu. Był pusty. Ruszyłam prosto przed siebie, zwabiona
brzdękiem naczyń i krokami, dobiegającymi gdzieś z głębi pomieszczenia.
Zajrzałam do kuchni. Okazało się, że to Tessai-san przygotowuje właśnie
śniadanie. Udałam się do sąsiedniego pokoju, w którym siedział właściciel
sklepu.
- Witaj, Kawasumi-san – rzekł melodyjnie.
- Dzień dobry, Urahara-san – odparłam,
siadając naprzeciwko niego.
- Gotowa do powrotu? – zapytał, a ja skinęłam
głową.
Nie byłam do końca pewna, czy moja
odpowiedź jest zgodna z prawdą. Bałam się, że mój głos, może ukazać moje
wątpliwości, co do tego, więc uznałam, że gest jest najbezpieczniejszym
wyjściem z tej sytuacji.
Dlaczego zwątpiłam w to, że jestem
gotowa, by powrócić? Bałam się spojrzeć w twarz Shuuheiowi, a wiedziałam,
że konfrontacja z nim jest nieunikniona. To na jego zdaniu zależało mi
zawsze najbardziej, a nie ma co ukrywać, że go zawiodłam. Nie dość, że
przegrałam, to jeszcze nie wykonałam rozkazu. Nie wspomnę już o tym
jak na
niego naskoczyłam zanim tu przybyłam. Jak ja po tym wszystkim mam mu spojrzeć w
oczy?
Podniosłam wzrok. Musiałam odpłynąć na
dość długo, bo przy stole siedzieli już wszyscy domownicy wraz z Renjim i
Shuri. Zabrałam się za jedzenie śniadania. Atmosfera udzielająca się wszystkim
była tak lekka, że udało mi się oderwać od ponurych myśli. Niestety nim się
obejrzałam stałam już przed bramą Senkai w „piwnicy” sklepu Urahary. Owa
piwnica ani trochę nie przypominała zwykłego, zazwyczaj ciemnego, wilgotnego
pomieszczenia. W ogóle nie przypominała pomieszczenia! To była otwarta
przestrzeń, która zdawała się nie mieć końca.
- Dziękuję za wszystko, Urahara-san –
powiedziałam, kłaniając się przed nim. – Renji, podziękuj ode mnie Orihime.
- Nie ma sprawy.
- Do widzenia.
Odwróciłam się w stronę bramy i
przekroczyłam ją razem z Shuri.
Niektórzy (np. ja) na serio nie mają co z życiem zrobić... Więc robią nic :P
OdpowiedzUsuń