004. Ayami Yua
Seireitei
jak zwykle wydawało się nieziemsko spokojne. Blade promienie słońca delikatnie
muskały budynki, drogi i pozbawione liści drzewa, a nieliczne chmury sunęły
leniwie po niebie. Zaciągnęłam się chłodnym powietrzem przepełnionym
cząsteczkami duchowymi. Niewiele brakowało, żebym mogła poczuć się jak w domu.
Gdybym tylko nie bała się tak bardzo spotkania z nim, zapewne doceniłabym to
uczucie.
Poza tym dochodził jeszcze
fakt, że nasza dywizja ponownie będzie mieć kapitana. Dziwnie się czułam z tą
świadomością. Nie wyobrażałam sobie, ze ktokolwiek będzie w stanie zastąpić
oddziałowi dziewiątemu kapitana Tousena. Zanim wyszło na jaw, że jest zdrajcą,
był dla wszystkich dywizjonistów autorytetem. Osoba, która ma zająć jego
miejsce będzie musiała sobie bez wątpienia zasłużyć na szacunek i zaufanie
oddziału dziewiątego.
Według mnie idealnym
kandydatem na to stanowisko był Shuuhei. Udowodnił to w trakcie tych kilku
miesięcy, podczas których dowodził naszym oddziałem. Niestety było to jedynie
moje małe marzenie, które raczej nie miało szans spełnienia się, z uwagi na to,
że Hisagi nie opanował bankai. Dla mnie było to bez znaczenia, chociaż w tej
kwestii miałam najmniej do powiedzenia.
Przekroczyłam próg
gabinetu, który niedługo będzie zajmować nasz nowy zwierzchnik, a za mną weszła
obrażona Shuri. Hisagi siedział przy biurku, segregując jakieś dokumenty.
-
Nareszcie
jesteście – powiedział, spoglądając na nas z nad pliku kartek.
Nie potrafiłam wywnioskować
z wyrazu jego twarzy ani z tonu jego głosu kompletnie niczego. Byłam pewna, że
wie już o tym co stało się w Świecie Żywych. Nie wiedziałam za to czego mam się
spodziewać. Był zły? Czy może złość mu przeszła i nie chciało mu się nawet
komentować tej sytuacji? Możliwość, że zaraz mnie wyściska i powie, że cieszy
się z mojego powrotu wykluczyłam już na starcie. Mimo wszystko wolałabym móc w
jakiś sposób przewidzieć co miało się za chwilę stać. Nienawidziłam chwil, w
których musiałam wyczekiwać na reakcję z jego strony.
Stanęłam przy biurku,
czekając na to, co ma do powiedzenia.
Nie uważacie, że przydałby
się jakiś raport? – zapytał, odkładając dokumenty na jedną z czterech wysokich
kolumn.
Przełknęłam nerwowo ślinę i
spuściłam głowę, wbijając wzrok w drewnianą podłogę. Czułam się, jakby jego
spojrzenie przenikało mnie na wylot.
I oto nadeszła chwila,
której tak bardzo się obawiałam. Uczucie palącego wstydu powróciło ze zdwojoną
siłą. Nie wiedziałam nawet, jak mam się tłumaczyć. Przyznanie się przed nim do
porażki było czymś znacznie trudniejszym, niż kiedy mówiłam o tym Uraharze-san,
czy Orihime.
-
Myślałam,
że wiesz już, co się tam stało – odpowiedziałam. Wpatrywanie się w nogi biurka
stało się dla mnie nagle czymś niezwykle interesującym i na pewno
bezpieczniejszym, niż patrzenie mu w oczy. Wzięłam głęboki oddech i dodałam: –
Zlekceważyłam twój rozkaz. Pomogłam Shuri likwidować bandę Hollow, z którą ona
nie dałaby sobie w pojedynkę rady.
Trochę zdziwiło mnie, że
udało mi się wykrzesać wystarczająco pewności siebie, żeby móc porządnie
zaakcentować ostatnie słowa. W głowie mi się nie mieściło, że ona miałaby
walczyć sama z tymi potworami.
-
Wiem o
tym – powiedział. Zauważyłam, że wstał z miejsca i powoli kierował się w moją
stronę. – Wiem także o tym, że walczyłaś z Arrancarem.
Przygryzłam wargę. Po tonie
jego głosu łatwo dało się wywnioskować, że za chwilę usłyszę wykład o nie
wykonywaniu jego rozkazów. Do tego moje ciało przeszyło po raz kolejny uczucie
wstydu. Może i na Ziemi nie musiałabym się tym przejmować, niestety tutaj
znajdzie się ktoś, kto mi przypomni jaka to hańba przegrać i wrócić żywym.
Dodatkowo wróciła ta paskudna niepewność. Co teraz zrobi? Co powie?
-
Cieszę
się, że nic ci nie jest.
Przez kilka sekund zdawało
mi się, że to zdanie zabrzmiało tylko w mojej głowie. To z pewnością były
ostatnie słowa, których się w tej chwili spodziewałam. Popatrzyłam na niego. Na
jego twarzy widniał blady uśmiech. Byłam totalnie zdziwiona i jednocześnie
ulżyło mi niesamowicie.
-
Na mnie
już czas. Muszę się stawić w kwaterze pierwszego oddziału, bo niedługo zacznie
się ceremonia. Posprzątaj ten bajzel i czekaj ze wszystkimi na dziedzińcu.
Stałam
przez chwilę nie kontaktując ze światem rzeczywistym, dlatego sens tego, co
powiedział dotarł do mnie nieco później.
-
Jest
zimno – jęknęłam.
Puścił tą uwagę mimo uszu i wyszedł. Udało mi
się zauważyć uśmiech na jego twarzy, kiedy zasuwał za sobą drzwi.
-
Tobie to
się zawsze upiecze, Nee-chan – stwierdziła Shuri, kręcąc głową i wyszła.
Spojrzałam się na stertę
papierzysk, piętrzących się na biurku i westchnęłam ciężko. Miałam nadzieję, że
wyrobię się z tym na czas. Zabrałam się do pracy, mając w głowie tylko jedną
myśl. Shuuhei jest dla mnie za dobry.
-
Hej!
Ludzie! Halo! Mogę coś powiedzieć?!
Starałam się przekrzyczeć
cały tłum zebrany przed wejściem do kwatery, jednak nijak mi to nie wychodziło.
Każdy jak nie narzekał na temperaturę panującą na dworze, to miał inne ciekawe
na swój sposób tematy, a mimo wszystko byłam od nich wyższa rangą, więc powinni
mnie słuchać.
-
LUDZIE,
ZAMKNIJCIE SIĘ!!! – Wydarło się małe białowłose chucherko, stojące obok mnie.
Wytrzeszczyłam
oczy ze zdziwienia. Nie spodziewałabym się po niej, że potrafi aż tak się
wydrzeć.
-
Dzięki
Shuri – powiedziałam, po czym zwróciłam się do tłumu – Niedługo pojawi się nasz
nowy kapitan. Bądźcie mili i przynajmniej postarajcie się udowodnić, że panuje
tu porządek i wszyscy są normalni. W końcu trzeba zrobić dobre wrażenie na
nowym kapitanie, no nie? – W odpowiedzi usłyszałam jakieś pomruki, które miały
chyba oznaczać „tak”.
Nie wyglądało na to, żeby przejęli się moją
„przemową”, bo po chwili każdy powrócił do wcześniejszego zajęcia.
Niespodziewanie brama
otworzyła się. Wszystkie pary oczu zwróciły się w jedną stronę, uważnie
przyglądając się osobie towarzyszącej porucznikowi. Była to wysoka, szczupła i
niezwykle piękna kobieta, która oprócz zwykłych szat Boga Śmierci miała na
sobie kapitańskie haori. Jej długie ciemnoblond falowane włosy opadały
kaskadami na ramiona, a w jasnozielonych oczach tańczyły refleksy, rzucane ze
światła lampy. Obrzuciła wszystkich rozmarzonym spojrzeniem, po czym zrobiła
krok do przodu i... Leżała jak długa.
Rozległy się szmery, kilka
osób próbowało stłumić śmiech, byli też tacy, którzy śmiali się w głos, a co
niektórzy oczarowani pięknem naszej nowej pani kapitan pobiegli pomóc jej
wstać, w tym oczywiście Shuuhei. Razem z Shuri wymieniłyśmy znaczące
spojrzenia.
-
Przepraszam
was za to. Jestem taka niezdarna – rzekła zielonooka patrząc na Shuuheia.
Miała bardzo miękki głos
równie rozmarzony, co jej spojrzenie. Wyglądała, jakby cały czas bujała w
obłokach. Do tego sprawiała wrażenie, jakby porucznik wpadł jej w oko. Tylko
dlaczego poczułam ukłucie zazdrości, kiedy to sobie uświadomiłam?
Wreszcie po całym tym
zamieszaniu kapitan stanęła przed całym oddziałem.
-
Nazywam
się Ayami Yua – oznajmiła, kłaniając się. – Jak zauważyliście jestem waszym
nowym kapitanem. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracowało.
Pośród zebranych osób dało
się słyszeć jakieś szmery. Ja stałam cicho, obserwując uważnie nową panią
kapitan.
Nie wiedziałam co mam o
niej myśleć. Sprawiała wrażenie bardzo miłej i wyrozumiałej kobiety. Wydawałoby
się, że jest dobrą kandydatką na objęcie tego stanowiska. Jednak z drugiej
strony, to potknięcie, a także wiecznie rozmarzone spojrzenie wyraźnie dawało
do zrozumienia, że jest osobą nieodpowiedzialną. Trudno było wyrobić sobie o
niej jedną opinię. Wydawała się całkowitym przeciwieństwem kapitana Tousena.
-
Bardzo
was wszystkich przepraszam – odezwała się nagle. Wszyscy w jednej chwili
ucichli. – obawiam się, że nie dam rady należycie zastąpić waszego poprzedniego
dowódcy. Mimo to, dołożę wszelkich starań, żebyście mnie zaakceptowali, jako
nowego kapitana.
*
Wieczór był bardzo
spokojny. Po urozmaiconym przeróżnymi wrażeniami dniu, towarzyszyłam Shuuheiowi
w redakcji czasopisma, wydawanego przez oddział dziewiąty, Seireitei News.
Zabawne, wczoraj o tej porze nie pomyślałabym, że tak po prostu będę z nim
rozmawiać, jak gdyby żadnej misji nie było. Rozsiadłam się na fotelu w
gabinecie redaktora naczelnego, przeglądając dwutygodnik. Hisagi siedział za
swoim biurkiem. O tej porze nie miał już żadnych obowiązków. Po prostu lubił
tutaj przesiadywać, kiedy księżyc wisiał wysoko na niebie. Zaraziłam się od
niego sympatią do tego miejsca. Przy każdej możliwej okazji siadałam wygodnie w
tym samym fotelu, żeby z nim porozmawiać, przejrzeć nowy numer, albo po prosu
posiedzieć i pomilczeć, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo za oknem.
-
Co
myślisz o Ayami? – zapytał niespodziewanie. Oderwałam wzrok od artykułu, który
właśnie czytałam.
-
Szczerze
mówiąc nie wiem, co mam o niej myśleć. Wydaje się być taka... – zamyśliłam się,
szukając dobrego określenia na nią – dziwna. Jakby żyła w innym wymiarze i cały
czas bujała w obłokach. Z drugiej strony wydaje mi się, że wie na czym stoi.
Rozumie, że ciężko będzie co niektórym przyzwyczaić się do tej nagłej zmiany.
-
Faktycznie
jest dość specyficzna, jeśli o to chodzi
– przyznał. – Ale poza tym, to bardzo miła kobieta. Skoro generał Yamamoto
wybrał ją na kapitana, to musi się na to stanowisko nadawać. A z resztą.
Pożyjemy, zobaczymy.
Chwilowo
zapadła cisza. Wpatrywałam się w niego przez chwilę, zastanawiając się czy
zdawał sobie sprawę z tego, że w jego głosie wyraźnie dało się wyczuć nutę
wątpliwości. Nie chciałam zaczynać porównywania jej do Tousena. Nie byłoby to
przyjemne dla żadnego z nas, a w szczególności dla Shuuheia. Tylko
wydobyłabym na powierzchnię niechciane wspomnienia.
-
Wiesz,
co? – odezwałam się, przerzucając kolejną stronę Seireitei News. – Na początku
miałam malutką nadzieję na to, że to ty zostaniesz kapitanem.
Podniosłam spojrzenie z nad
magazynu. Shuuhei uśmiechał się, wyraźnie rozbawiony tym, co powiedziałam.
-
To
niemożliwe – odparł. – Nie nadaję się na kapitana.
Już otwierałam usta, by zaprzeczyć i zapewnić go, że byłby wspaniałym
dowódcą, jednak on kontynuował.
-
Ja po
prostu nigdy nie byłbym w stanie dorównać... Kapitanowi Tousenowi.
Już wszystko rozumiałam.
Powinnam się domyślić, że to właśnie Tousen może być głównym powodem niechęci
przejęcia przez Hisagiego stanowiska zwierzchnika.
-
Nikt by
od ciebie nie oczekiwał, że będziesz taki, jak on – powiedziałam, po chwili.
Spojrzał na mnie, jednak
nie zdążył nic powiedzieć. Dźwięk rozsuwanych drzwi oznajmił o przybyciu
niespodziewanych gości, którymi okazali się być vice kapitanowie trzeciej i
dziesiątej dywizji – Kira Izuru i Matsumoto Rangiku.
-
Tak
myśleliśmy, że tu będziesz, Hisagi-san – odezwał się Kira.
-
Mamy
propozycję nie do odrzucenia! – oznajmiła Matsumoto.
-
Rangiku-san!
Wypuścili cię ze szpitala? – zapytałam zdziwiona. Kiedy wyruszałam na misję do
Karakury, Matsumoto wciąż przebywała na terenie oddziału medycznego. Rany,
które odniosła w Fałszywej Karakurze były wyjątkowo poważne.
-
Wypuścili
mnie tydzień temu. Nie wiedziałaś? – zdziwiła się. – Ach, no tak! Przecież ty
byłaś na misji. Kiedy wróciłaś?
Tym właśnie sposobem
rozpoczęłyśmy rozmowę, która nie miałaby końca, gdyby Izuru nie przypomniał o
swojej obecności i celu ich wizyty. Z Rangiku mogłam rozmawiać naprawdę o
wszystkim, nie zważając na okoliczności. Dobrze, że były osoby, które
sprowadzały nas na ziemię w odpowiednim momencie.
-
Co
byście powiedzieli na mały wypad do tego nowego baru? Dawno nikt nie
organizował takich wypadów
-
Nikt nie
organizował, bo nie miał kto organizować, kiedy ty byłaś w szpitalu – zauważył
Shuuhei.
Odpowiedź
była oczywista i już po chwili byliśmy w drodze. Dotarcie na miejsce nie zajęło
nam wiele czasu. Knajpka nie była duża, za to bardzo przytulna i miała swój
specyficzny klimat, przez który byłam pewna, że jeszcze nie raz tu zajrzę.
Oczywiście spotkanie nie mogłoby się odbyć bez największych pijaczysk w
Seireitei, czyli kapitana Kyouraku, Madarame Ikkaku oraz jego najwierniejszego
kompana do picia – porucznika Iby. Oprócz tej trójki przybyło kilka innych osób
takich jak Ayasegawa Yumichika, kapitan Ukitake ze swoimi nierozłącznymi podwładnymi
– Kotetsu Kiyone i Sentarou Kotsubakim, a nawet porucznik Hinamori za namową
Rangiku-san.
Było
to pierwsze takie spotkanie od dawna. Atmosfera była naprawdę przyjemna.
Wszyscy swobodnie żartowali i śmiali się. Rozmowy szły gładko, zupełnie jakby było
tak zawsze i nic nie zakłócało tego porządku. Jakby Aizen Sousuke nigdy nie
istniał. Jakby grudniowa bitwa w ogóle nie miała miejsca.
Dobrze sobie przypomnieć wszystko od początku i cieszę się, że tak dodajesz rozdziały, bo nie miałabym motywacji, gdybyś wkleiła je po prostu i od razu opublikowała nowy. Co nie zmienia faktu, że zżera mnie ciekawość, co tam nowego u Makoto, Hisagiego i Lucasa, i mam nadzieję, że może niedługo się dowiem : )
OdpowiedzUsuńJa albo jestem głupia, albo ta technika pędzi do przodu.
OdpowiedzUsuńPrzyszłam z (nie)radosną nowiną, że u mnie nowy rozdział :D.
Czy ja w ogóle informuję w dobrym miejscu?
O Matko kochana... Autorko droga :) Pół roku mnie nie było w światku blogowym i mam straszne zaległości, a postanowiłam wrócić, przynajmniej na wakacje :) A tu patrzę, przenosiny. Jak wspomniano wcześniej, dobrze, że przypominasz od początku, bo ja, przyznaję, zapomniałam już :) Nie wiem, czy będzie ci się chciało zaglądać do mnie, w końcu sama musiałam sobie własne opowiadanie przypominać, żeby pisać dalej, no ale jakiś tam rozdział się ukazał, więc w razie czego zapraszam :)
OdpowiedzUsuńBlogspot naprawdę jest wygodniejszy? jesteś zadowolona ze zmiany? Może też się przeniosę... Hm... pomyślę o tym jeszcze, bo onet faktycznie bywa kłopotliwy.
Pozdrawiam i ściskam mocno :)
Miyuki
[ran-gin]
U mnie znowuż pojawił się nowy rozdział D:
OdpowiedzUsuń