005. Nowy porządek

-        Może jeszcze trochę sake Makoto?
-        Och, nie dziękuje, Shuu-chan – mówię, przysuwając się do niego.
Opuszkami palców dotykam liczby wytatuowanej na jego policzku.
-        Wiesz, że uwielbiam ten twój tatuaż.
Zbliżam się do niego i muskam jego usta.
-        Jeśli chcesz, mogę ci pokazać wszystkie moje tatuaże – szepcze mi do ucha, powodując u mnie napad chichotu, który nagle przeradza się w histeryczny śmiech.
-        Nee-chan! Nee-chan, wstawaj wreszcie!!!
Otworzyłam oczy i od razu je zmrużyłam z nadmiaru światła. Z początku nie wiedziałam gdzie jestem i co się dzieje. Domyśliłam się dopiero, kiedy zobaczyłam parę wielkich szarych oczu wpatrzonych we mnie. Byłam w swoim pokoju, a te oczy należały do Shuri. Zorientowałam się, że użyła swojego ulubionego sposobu, żeby mnie obudzić – chciała załaskotać mnie na śmierć.
-        No wstawaj! Zaraz zaczyna się trening!
-        Jeszcze pięć minut – wymamrotałam, chowając się pod kołdrą. Niestety mała nie dawała za wygraną. Próbowała wyszarpnąć kołdrę, którą ściskałam ze wszystkich sił. – Która godzina?
-        Za piętnaście siódma.
Ach, rozumiem. Za piętnaście minut będzie godzina siódma. W takim razie... Mam piętnaście minut, na uszykowanie się i dotarcie na pole treningowe!
Zerwałam się z miejsca, jak poparzona.
Nie zdążę!
Poleciłam Shuri, żeby szła już beze mnie i w popłochu popędziłam do łazienki.
Dlaczego ten jeden jedyny raz w życiu, kiedy całą dywizję czeka trening z nowym kapitanem, nie mogę dotrzeć na miejsce punktualnie?! Trzeba było darować sobie wczorajszy wypad na sake. Gdybym się tam wczoraj nie znalazła, to z pewnością byłabym w drodze na pole treningowe. Chociaż z drugiej strony zmarnowanie tak dobrej okazji na to, by odprężyć się w tak dobranym towarzystwie, byłoby grzechem.
Kiedy wychodziłam z domu było już pięć po siódmej. Nie miałam pojęcia, jakim cudem wyrobiłam się tak szybko. Chociaż i tak niewiele mi to pomogło, zapewne, jak już znajdę się na miejscu, to wszyscy dywizjoniści będą już trenować, a na mnie spadnie najgorsza robota.
Biegłam ile sił w nogach, mając nadzieję na to, że Ayami uraczy ich jakąś początkową przemową i niepostrzeżenie wmieszam się w tłum. Kiedy poczułam, że mój sprint niewiele mi pomoże, poratowałam się Shunpo. Poczułam ogromną ulgę, ujrzawszy grupę Shinigami zgromadzoną na dość rozległej polanie.
Odszukałam wzrokiem Hisagiego. On nie miał aż takich problemów z punktualnością, jak ja. Nawet, jeśli wczoraj upił się do tego stopnia, że wraz z kapitanem Kyouraku wyśpiewywał piosenki o miłości, to potrafił dotrzeć tu na czas.
Podeszłam do niego, próbując wyrównać oddech.
-        Cześć, Makoto – wychrypiał. – Żyjesz?
Już na kilometr było widać, że miał kaca. Podkrążone oczy, zamglone spojrzenie i butelka wody w ręce nie mogły dziś zwiastować niczego innego.
-        Powiedzmy – mruknęłam. Rozejrzałam się dookoła. – A pani kapitan jeszcze nie ma?
-        Jak widzisz, jeszcze nie dotarła – odparł i napił się wody.
W pewnym sensie miałam się z czego cieszyć, bo mimo tego, ze się spóźniłam, to i tak nie byłam tą ostatnią.
Podeszła do nas, uśmiechnięta od ucha do ucha, Shuri. Jej obecność spowodowała, że przypomniała mi się dzisiejsza pobudka, a zaraz po niej sen, który miałam, zanim zostałam brutalnie sprowadzona do rzeczywistości. Spłonęłam rumieńcem na wspomnienie rozmowy, która mi się przyśniła. Właściwie, to chyba dobrze, że zostałam obudzona, bo nie jestem pewna, czy chciałabym się dowiedzieć, gdzie Hisagi może mieć jeszcze tatuaże, według mojej chorej wyobraźni.
Pół godziny po wyznaczonym czasie przybyła kapitan Ayami. Kilka osób dało znać o swoim niezadowoleniu, jednak pani kapitan się nie przejęła. Ja za to miałam kolejny argument, który świadczył o tym, że niezbyt dobry z niej kapitan. Chociaż może lepiej, żeby była niezdarna i niepunktualna, niż żeby posiadała wszystkie cechy dobrego dowódcy, by potem okazać się wrogiem.
Shuuhei poczłapał w stronę nowo przybyłej. On także nie był zachwycony jej zachowaniem.
Powiedział coś do niej, a ona z uśmiechem na twarzy mu odpowiedziała. Było za głośno, żeby usłyszeć o czym rozmawiają, chociaż może jeśli bym wytężyła słuch, to dowiedziałabym się co nieco. Po chwili kobieta odwróciła się w stronę członków dywizji, a Shuuhei stanął kilka kroków za nią. Wszyscy zamilkli i kilkadziesiąt par oczu zwróciło się w stronę pani kapitan.
-        Moi drodzy, przepraszam, że kazałam wam tyle czekać – rzekła, uśmiechając się przepraszająco.
Byłam pewna, że męska część dywizji uległa jej urokowi. Co jak co, ale czarować mężczyzn z pewnością potrafiła. Pod tym względem mogła spokojnie konkurować z porucznik dziesiątej dywizji, o której mówiono, że jest jedną z najpiękniejszych kobiet w Społeczności Dusz.
Dostaliśmy krótkie wyjaśnienie powodu, dla którego tu jesteśmy. Kwadrans później pojedynkowałam się z jednym z oficerów. Nie walczyliśmy Zanpakutou, tylko drewnianymi mieczami i mieliśmy zakaz używania Kidou. Tak, tak. Pani kapitan ogłosiła trzygodzinny trening. Nie szło mi źle, bo mój przeciwnik był kilka stopni pode mną i miałam nad nim wyraźną przewagę. Sprawnie udawało mi się unikać jego ataków i wyprowadzać własne. Kilka razy powstrzymywał się przed rzuceniem demonicznego zaklęcia. Zapewne Kidou było jego mocną stroną i nie radził sobie tak dobrze w walce na miecze. Ostatecznie walka zakończyła się moją wygraną.
Takie krótkie pojedynki musieli stoczyć wszyscy członkowie dywizji z wyjątkiem Shuuheia. Kapitan Ayami stwierdziła, że wie na tyle dużo o jego sile, żeby pozwolić mu na chwilę swobody. Dlaczego mi się wydawało, że ona na niego leciała? I czemu, do cholery, byłam o to zazdrosna?!
Poczułam mocne uderzenie w pasie i chwilę później leżałam na ziemi zwijając się z bólu. Tak właśnie zakończył się mój pojedynek z Shuri, który nastąpił po wygranym sparingu z tamtym oficerem. Jak się okazało nie doceniłam jej za bardzo, bo pozwoliłam mojemu umysłowi odlecieć gdzieś daleko. Ona wykorzystała moment mojej nieuwagi i teraz siedziałam skulona, przyglądając się kolejnemu pojedynkowi.
-        Przegrałaś! Jestem od ciebie lepsza! – cieszyła się, podskakując w miejscu.
*
Do Społeczności Dusz powrócił spokój, który panował przed wtargnięciem ryoka z Kurosakim Ichigo na czele. Przyroda zaczęła budzić się do życia. Drzewa i krzewy zaczęły się pokrywać zielonymi liśćmi, trawy wyrastały z pod ziemi, a na drzewach wiśni codziennie pojawiały się nowe kwiaty. Tak, przyszła wiosna.
Kapitan Ayami nie zrezygnowała z treningów, ale były mniej intensywne niż na początku. Teoretycznie miały one się odbywać trzy razy w tygodniu i trwać trzy godziny. Jednak w praktyce ta trzecia godzina upływała na rozmowie i obijaniu się.
Z każdym dniem moje zdanie, co do zwierzchniczki ulegało poprawie. Była przesympatyczna i bardzo wyrozumiała. Stawiała pracę na pierwszym miejscu, czego po pierwszym spotkaniu wcale się nie spodziewałam. Nawet jej dwie największe wady: niezdarność i niepunktualność zdawały się być teraz czymś zupełnie normalnym. Nie raz nasz oddział miał ubaw z jej wpadek, jednak ona się nie przejmowała i śmiała się razem z nami.
Dziewiąta dywizja na powrót tętniła życiem. Nie było mowy o tym, by coś mogło to zepsuć.
***
Las Noches zdewastowane przez Shinigami niemal nie nadawało się do użytku. Wszędzie walały się ogromne części gruzu. Zaschnięte plamy krwi zdobiły ściany i posadzki. W sklepieniu twierdzy widniała ogromna dziura, przez którą można było dostrzec czarne niebo. Jedynie niewielka ilość komnat pozostała nienaruszona.
W jednej z takich komnat przebywał młody mężczyzna o białych włosach, w których odbijały się błękitne refleksy. Wbijał wzrok swoich niezwykle jasnych, niebieskich tęczówek przed siebie. Siedział na dużej, białej kanapie, która była jednym z tych ocalałych przedmiotów po bitwie z Shinigami. Na jego kolanach spoczywała głowa śpiącej młodej kobiety o takim samym kolorze włosów i równie jasnej cerze. Oboje byli Arrancarami, o czym świadczyły pozostałości po masce Hollow.
Wstał ostrożnie, żeby nie obudzić dziewczyny i otworzywszy drzwi, które ledwo trzymały się zawiasów, wyszedł z pomieszczenia. Czekał tam na niego kolejny Arrancar.
-        Wszyscy są już na stanowiskach – oznajmił. Ruszyli razem długim korytarzem.
-        Jesteś pewien, że nie chcesz zrezygnować? – zapytał jasnowłosy, a widząc jak jego rozmówca kręci przecząco głową, zapytał: – Czy może jest ktoś, kto chce sobie dać z tym spokój?
Brązowe tęczówki blondyna przez kilka sekund zwrócone były ku niemu.
-        Wszyscy są pewni w stu procentach, że czas skończyć z tym Shinigami. Nikt nie zrezygnuje.
Na twarz niebieskookiego wstąpił ledwo widoczny uśmiech.
To już zabrnęło za daleko. Nie było już możliwości wycofania się. Był tego w pełni świadomy i podobnie jak jego towarzysze nie chciał się wycofać. Z ich idealnym planem na pewno się powiedzie i w Hueco Mundo będą rządzić ci, którym się władza należy. Nie grupa Bogów Śmierci, która nagle oświadczyła, że ma zamiar wprowadzić nowe porządki, tylko Espada.
***
Znowu postawił na swoim! Nienawidziłam tego. Naprawdę, z całego serca nienawidziłam tego, że tak często podejmował decyzję jeśli chodziło o treningi, czy ostatnio misje mojej siostry.
Najnowsze raporty donosiły, że w piętnastym okręgu Rukongai grasowało małe stadko Pustych.
Z rozkazu pani kapitan drużyna złożona z siedmiu osób, pod dowództwem Hisagiego, została tam wysłana, by pozbyć się problemu. On musiał oczywiście zaproponować Ayami, żeby pośród członków drużyny znalazła się również Shuri. Kapitan zgodziła się. Na nic nie zdały się protesty i prośby, to był rozkaz i nie miałam nic do powiedzenia.
Ufałam Shuuheiowi. Znaliśmy się od bardzo dawna i nie miałam powodów, by coś sprawiło, że moje zaufanie zostało wystawione na próbę. Właśnie ze względu na to nie powinnam się obawiać o Shuri. Przy nim była bezpieczna. Wiedziałam o tym doskonale, a mimo to, niepewność nie opuszczała mnie na krok. Poza tym byłam na niego zła i nie potrafiłam się tej złości pozbyć. Nie podobało mi się to, że tak po prostu decyduje sobie o jej misjach. Co z tego, że jest starszy rangą.
Wydeptywałam ścieżkę przed główną bramą. Ostatnie minuty oczekiwania dłużyły mi się bardziej niż ubiegłe dwadzieścia cztery godziny. Powtarzałam sobie w myślach, że nic jej nie grozi, kiedy w pobliżu niej jest Shuuhei. W końcu nie wytrzymałam. Otworzyłam z rozmachem bramę i omal nie wpadłam na jakiegoś oficera. Gwałtownie zatrzymałam się tuż przed mężczyzną i omiotłam wzrokiem twarze osób, które stały tuż za nim. Wszystkich było pięcioro. Rozpoznałam w nich grupę, która udała się na tą misję. Brakowało tylko Hisagiego i Shuri.
-        A gdzie jest vice kapitan? – wypaliłam na powitanie. Wydawało mi się, że tam, gdzie on jest teraz, będzie też mała.
-        Poszedł z tą małą Kawasumi do czwartej dywizji – odparł szatyn, na którego mało co nie wpadłam wcześniej. – Nie mówił co się stało...
Reszty nie słuchałam, tylko minęłam całą grupę i pobiegłam w kierunku kwater oddziału medycznego.


No to przechodzimy do akcji właściwej.

Komentarze