006. Intruz


Czyta to ktoś? Czy mogę od razu wrzucić resztę rozdziałów i zająć się tymi najnowszymi?

___________________________________________________

       Miałam takie przeczucie, że coś może się stać, ale zepchnęłam je w najciemniejszy skraj mojej podświadomości żeby tylko nie mieć z nim do czynienia. Jak się okazało, źle zrobiłam. Serce szamotało się w mojej piersi, zupełnie, jakby chciało się z niej uwolnić. To chyba naturalne, że nagle zalała mnie fala niepokoju i najgorszych obaw. Przecież tam było mnóstwo przeróżnych Hollow. Jeden mógł ją zapędzić do ślepej uliczki i tam zrobić krzywdę.
       Nie. Na pewno nie było aż tak źle. Byli tam Shinigami z o wiele większym doświadczeniem. Był tam też on. Nie mogło się jej nic stać.
       Pospiesznie weszłam do głównego budynku czwartej jednostki, w której znajdował się szpital. Widząc, że przy recepcji zebrał się niemały tłum oficerów z jedenastego oddziału, zaczepiłam medyka, który akurat przechodził niedaleko. Zapytałam, czy widział porucznika i jak tylko otrzymałam zadowalającą odpowiedź, ruszyłam w wyznaczonym kierunku.
       Starałam się ze wszystkich sił przekonać samą siebie, że cokolwiek się stało, to na pewno nie z winy Hisagiego. Nie sądziłam, że to będzie takie trudne. Próbowałam wmówić sobie, że niekoniecznie jest ranna. Może w Rukongai panował jakiś wirus i ona się zaraziła. A to nie musiała być jego wina.
       W końcu go znalazłam. Siedział na jednym z krzeseł, tuż przy drzwiach do jakiegoś gabinetu. Podeszłam tam i usiadłam obok niego.
-        Co się stało? – zapytałam z niepokojem.
       Shuuhei spojrzał na mnie. Na jego twarzy nie widać było żadnych oznak niepokoju czy strachu. Nie wiedziałam, czy mam to uznać za dobry znak, czy też nie.
-        Tak myślałem, że tu przyjdziesz – powiedział, zupełnie jakby nie usłyszał tego, co przed chwilą powiedziałam. Widząc moje wyczekujące spojrzenie dodał: – Nic takiego się nie stało. Zrobiło jej się trochę słabo, więc ją tu przyprowadziłem.
-        Naprawdę? – zdziwiłam się, czując jak rozpala się we mnie iskierka ulgi. – Żadnych ran ciętych, połamanych kości, ani krwotoków wewnętrznych?
-        Pewnie, że nie. – Pokręcił głową, wyraźnie rozbawiony. – Jak zwykle panikujesz.
-        Wcale nie! – zaprzeczyłam szybko. – No, może trochę... Ale jak inaczej mam reagować, kiedy dowiaduję się, że po misji przyprowadzasz ją do szpitala?
       Odpowiedzi nie usłyszałam. Drzwi do gabinetu, przy którym siedzieliśmy otworzyły się i wyszła Shuri, trzymając w ręku niewielką fiolkę z jakimiś tabletkami. W jej wyglądzie nie zaobserwowałam niczego niepokojącego.
-        Wszystko w porządku?
       Shuuhei wyprzedził mnie z zadaniem tego pytania.  Dziewczynka pokiwała energicznie głową. Dopiero teraz mogłam spokojnie odetchnąć z ulgą.
-        Tak. Dostałam tylko jakieś witaminy, ale jest dobrze. A ty Nee-chan co tu robisz?
-        Jak to co? Przyszłam, jak tylko dowiedziałam się, że Shuuhei cię tu przyprowadził. Myślałam, że coś się stało.
-        Nic mi nie jest – uśmiechnęła się.
       Opuściliśmy budynek pogrążeni w rozmowie. Znowu wyszło na to, że jestem nadopiekuńcza, ale jakoś nie bardzo się tym przejmowałam. W tym momencie najważniejsze dla mnie było to, że moje wcześniejsze domysły były nieprawdziwe i mogę swobodnie śmiać się razem z nią z każdej błahostki. Widok promiennego uśmiechu na jej twarzy od zawsze wzbudzał we mnie falę pozytywnych emocji, bez względu na okoliczności.
***
       Co on najlepszego narobił?! Był pewien, że jego plan jest perfekcyjny. Nie było wręcz mowy o pomyłce. Mieli pozbyć się Aizena Sousuke raz na zawsze i dopuścić Espadę do władzy. Shinigami nie miał prawa rządzić w Hueco Mundo! Bo niby z jakiej racji Hollow mają być mu posłuszni?!
       Nie przewidział jednak tego, że są Puści, którzy chcą go słuchać. Był przekonany, że pozostała trójka z Espady go poprze i wygnają tych plugawych Shinigami, którzy z dnia na dzień oświadczyli, że teraz oni tu rządzą. Ale oni byli wierni ideom Aizena i nie mieli nic przeciwko wymordowaniu towarzyszy.
       Patrzył jak jeden za drugim padają martwi na granitową posadzkę. Krew lała się ze świeżych ran. Czerwień przełamywała czarną monotonię. Nie mógł nic zrobić. Był bezsilny wobec Espady.
       Pozostał zupełnie sam. Cudem udało mu się przeżyć. Uniknął ostatecznego ciosu, a teraz uciekał przez piaszczystą pustynię, modląc się o jakąkolwiek kryjówkę. Tylko do kogo on się właściwie modlił? Przecież Bóg nie istnieje. Jeśli by istniał, to by nie pozwolił na to, co się stało!
       Siły i nadzieja opuszczały go z każdą chwilą. Był ranny, jednak nie pozwalał, by tępy ból przeszkodził mu w dalszej ucieczce. Musiał się stąd wydostać za wszelką cenę. Musiał przeżyć! Bo w przeciwnym razie kto ich pomści?!
       Nagle ujrzał przed sobą Gargantę. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jego modlitwy zostały wysłuchane. Nie zastanawiał się kto ją otworzył i po co. Resztkami sił zmusił się do użycia Sonido, by przenieść się bliżej portalu. Nie miał pojęcia gdzie go zaprowadzi. Ważne, że daleko od Las Noches. Przekroczył go, czując odrobinę ulgi.
       Ciemność zdawała się wypalać jego gałki oczne. Tutaj mógł zdać się jedynie na zmysł słuchu i dotyku. Wyczuwał reiatsu należące do zwykłych Pustych. Było ich chyba trzech. Zmierzali w przeciwnym kierunku, zupełnie jakby od czegoś uciekali. Nie zawróci, bo w Hueco Mundo czeka go pewna śmierć, a tam go nie znajdą. Tunel, chociaż wcale nie był długi, ciągnął się bez końca, a jego ciało coraz bardziej protestowało. Ból stawał się coraz bardziej uciążliwy, ale on nie przestawał iść na przód, w pełni świadomy tego, że jeśli się zatrzyma, to zginie.
       Ile czasu minęło? Kilka sekund, czy godzin? A może kilka dni? Nie było to teraz najważniejsze. Za chwilę jego droga dobiegnie końca. Zaledwie kilka metrów przed nim zamajaczyło wyjście do innego świata. Jego nowe życie lub śmierć.
       Zrobił tylko kilka kroków i nagle znalazł się w zalanym ciemnością lesie, w którym jedynym źródłem światła były przedzierające się przez liście smugi księżycowego światła. Oparł się o najbliższe drzewo, oddychając ciężko, a portal zamknął się z charakterystycznym trzaskiem, odcinając drogę powrotu. Zupełnie, jakby był tylko dla niego. Nareszcie był bezpieczny. Już nic mu nie groziło... Tylko, czy na pewno? Znieruchomiał. Powietrze przepełnione było duchowymi cząsteczkami. Jakby na potwierdzenie tego, że znajduje się w Społeczności Dusz, z ciemności wyłoniła się Shinigami. Niezdarnie przedarła się przez krzaki i zamarła.
       Jej czarne, lśniące włosy sięgały ramion. W żółtych oczach tliła się mieszanka zaskoczenia i strachu. Zdawała się być taka krucha i niegroźna. Nie mogła przecież stanowić dla niego zagrożenia. W dodatku nie miała przy sobie Zanpakutou. Mruknęła coś pod nosem, gdy zdała sobie z tego sprawę, a kiedy znów na niego spojrzała wyglądała na jeszcze bardziej przerażoną. Dzieliło ich zaledwie kilka metrów. Zrobił krok do przodu. Ona zaczęła się odsuwać, aż w końcu upadła. Właśnie wtedy uświadomił sobie, że to jego boi się dziewczyna.
-       Shinigami... – wymamrotał.
       Chciał jej powiedzieć, że nic jej nie zrobi, ale nie dał rady. Pochłonęła go ciemność.
***
       Słońce już dawno zakończyło swoją wędrówkę po nieboskłonie, ustępując miejsca srebrzystemu księżycowi, którego blask był dziś mocniejszy niż zwykle. Była pełnia. Mimo późnej pory, nie mogłam zasnąć. Wybrałam się na spacer po uśpionym Azylu Dusz. Lubiłam przemierzać ten labirynt ulic, kiedy nie było tam żadnej żywej duszy. Wiedziałam jednak, że krocząc w przez te wszystkie uliczki będę mogła natknąć się na strażników, patrolujących okolicę. Mimo że nie byłam winna żadnej zbrodni, to wolałabym ich w tym momencie nie spotykać. Żeby uniknąć niepotrzebnych pytań i podejrzliwego wzroku, udałam się na pole treningowe dziewiątej dywizji.
       Prawie wcale nie bywałam tu po zachodzie słońca. Pokryta trawą polana, otoczona ścianą lasu, skąpana była w świetle księżyca. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jakie to miejsce jest piękne w nocy.
       Niespodziewanie, gdzieś w oddali rozległ się dziwny trzask. Odwróciłam się w tamtą stronę. Dźwięk dobiegał z głębi lasu, więc nie miałam szans, by ujrzeć stąd cokolwiek. Zamiast tego poczułam czyjeś słabe reiatsu. Nie miałam pojęcia do kogo mogło należeć. Było podobne do energii duchowej Pustego, jednak nie tak obrzydliwe. Z energią Shinigami nie miało to nic wspólnego. Wstałam z miejsca i podeszłam do granicy, którą wyznaczały leśne drzewa.
       Usłyszałam, że coś się porusza w krzakach. Dokładnie w tym miejscu z którego dobiegł ów trzask. Zaczęłam podchodzić bliżej, starając się stłumić własną energię duchową. Jeśli to jest coś niebezpiecznego, to będę mogła uciec niezauważona, by wezwać pomoc. Byłam coraz bliżej tego miejsca, ale nigdzie nie widziałam posiadacza dziwnej energii. Znów coś się poruszyło. Rozsądek kazał mi stać w miejscu i czekać na rozwój wydarzeń, ale ciekawość była silniejsza. Bezszelestnie przedarłam się bliżej tego miejsca i wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia. Serce zabiło mocniej ze strachu. To rzeczywiście nie był Hollow, ani Shinigami. To był Arrancar!
       Sięgnęłam ręką chcąc złapać za rękojeść Zabójcy Dusz. Ścisnęło mnie w gardle, kiedy uświadomiłam sobie, że został przecież w moim pokoju.
-       Cholera! – Syknęłam.
       Nie wiedziałam co mam robić. Stałam jak sparaliżowana, wpatrując się w obcego. Jego jasne włosy sięgały brody, pozostałość maski wyglądała, jak naszyjnik zrobiony z surowca do złudzenia przypominającego kości. Był ranny. Jego biały płaszcz zabarwiony był szkarłatnymi plamami i podarty w kilku miejscach. Wpatrywał się we mnie, ciężko oddychając. Mimo, iż trzymał w ręce miecz, wydawał się równie bezbronny, jak ja. Zrobił krok do przodu, na co ja się odsunęłam.
       Wydawało mi się, że przestałam oddychać. Słyszałam dokładnie każde uderzenie swojego serca. Zastanawiałam się jakie zaklęcie Magii Demonicznej będzie na tyle silne, by go powalić. Kidou to zdecydowanie moja słabość, a wypowiedzenie inkantacji zajmie mi wieczność. Czyżbym miała za chwilę pożegnać się z życiem? Zaczęłam się cofać. Nagle zahaczyłam o coś stopą i wpadłam w krzaki. Otarłam się o ostre gałązki krzewów, rozcinając sobie skórę na twarzy i rękach. Wciąż nie spuszczałam Arrancara z oczu.
-       Shinigami... – wybełkotał.
       Zrobił kolejny krok do przodu i po chwili runął na ziemię. Stracił przytomność.
       O ile przed chwilą nie wiedziałam co robić, to teraz miałam kompletną pustkę w głowie. Nie docierało do mnie to, co się właśnie stało. Natknęłam się na Arrancara i mimo, że mój Zanpakutou jest z dala ode mnie, to wciąż żyję!
       Wygrzebałam się z krzaków. Drobne rozcięcia na twarzy i przedramionach piekły mnie lekko. Wyplątałam z włosów liście i połamane gałązki, a raczej ich część, gdyż zapewne było tego więcej. Jednak nie tym się teraz przejmowałam.
       Widok tego nieprzytomnego chłopaka wywołał u mnie litość. Jego rany wyglądały poważnie. Jeśli się nikt tym nie zajmie, to do rana może nie przeżyć. Nie mogłam go tak zostawić!
       Nie myśląc zbyt wiele przerzuciłam sobie jego ramię przez moje i z niemałym trudem wyprostowałam się.
       Boże, jaka ja głupia jestem! Pomagam wrogowi! Jeszcze kiedyś tego pożałuję. Nie mam co do tego wątpliwości.

Komentarze

  1. Czytamy, czytamy! :) Wybacz mój głęboki, lecz jednocześnie szczery, komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja czytam, ale z niecierpliwością czekam też na najnowsze rozdziały. Jestem rozbita D:

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciągle nadrabiam, moja droga :)

    OdpowiedzUsuń
  4. To zaskakujące, że na takie pytania wszyscy odpowiadają. :D Invi, wariuję z moim netem (denerwuję mnie jego powolność) i chcę od niego odpocząć, więc na razie nic nie czytam. Jak wrócę ze wsi, to spokojnie zajmę się zaległościami i Twoim blogiem. Wstawiaj sobie ile chcesz i tak przeczytam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oczywiście, że czytamy. :3
    Po prostu nie zawsze jest, jak skomentować, by się nie powtarzać. c:

    OdpowiedzUsuń
  6. Przybyłam i tym razem po to, aby skomentować godnie i z uzupełnionymi zapasami. Och, zapomniałam jak to jest! Zapomniałam jaki się czyta ficki w pierwszej osobie (nie wspominając o pisaniu!), ale bardzo dziękuję, że mi przypomniałaś.

    Makoto na początku mnie irytowała nadopiekuńczością, lamentacją w myślach i nawałem rozpowszechniania negatywnych emocji, ale... po dwóch rozdziałach przywykłam i, co więcej, zrozumiałam. No, bo w końcu „aniołeczek” jest jej małym promyczkiem szczęścia, który dawał jej "kopa w tyłek" na start w nowym życiu i po za tym, no, czuje się za nią bardzo odpowiedzialna. I nawet cieszę się, że jest taką odpowiedzialną starsza siostrą. Ah, byłaby dobrą matką, nie zmarnuj tego Hisagi! Cieszę się, że nie wygrała z Arrancarem, chociaż liczyłam na większą batalię. No, ale następnym razem, prawda? ^^

    Shuri póki co jest uroczą osóbkę, choć mam nadzieję, że kiedyś tupnie swoją nóżką tak, że cała ziemia SS się zatrzęsie, a wiem, że ją stać. Zwłaszcza po tym, jak pięknie się wydarła na niezdyscyplinowane ofiary lenistwa. ^^

    Shuuhei, uff, otaczają go same kobiety. Osobiście mu współczuję i to bardzo, bardzo. Choć i podziwiam jako postać. Chyba jest liczną (bądź jedyną) męską postać, która widzi wielkie cyce Matsumoto. Będę wredna jeśli nie pożyczyę mu i Makoto szczęścia? Znaczy się, eee, uważam, że byliby niezłą parą i nawet mogliby przez chwilę ze sobą być, pod warunkiem, że w końcu Shuu-chan wróci z kruchą do Kenseia (gdy ten odstawi Grzybcie). Tja, ja i moje schorowane shizy. Pochwalę, że pięknie pana wykreowałaś. I mogę określić go po prostu "HISAGI!" (Chociaż uważam, że też należał do jednych z prowokatorów libacji alkoholowych razem z Matsu, Ikkaku i Ibą na czele ;P). I wyczuwam jeden wielki romans w powietrzu, o! Może z zazdrością w tle? Kto wie. ^^

    Ciekawe kimże był pan Arrancar. Czyżby stał się "bólem na tyłku" i zarazem "centrum zainteresowania" głównej bohaterki. No, wiesz, taki mix z orzeszkami i popcornem zerowany przez Invi :D. Poczułam, że łączy nas menalna więź (to musi być przeznaczanie!). Też nie podobało mi się, że espada ulegała panu i władcy, a Cifer był tak zauroczony, że hoho, myślałem, że mu... och, nie ważne. Uff, abyś nieco postawiła na tą postać. Liczę na to! :D

    I na koniec - rybcia rozczarowałaś mnie troszkę, no! I chyba wiesz czym, prawda? ^^ *Kanako obiecuję się przestawić na nowy "system rządzenia" ;D)

    Skromnie mogę pochwalić cię za ładne opisy zarówno miejsc jak i uczuć. ^^

    Gorąco pozdrawiam i czekam z rozkoszą na rozdziały następne. Tym razem mam nadzieję, że będę komentować na bieżąco :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz