008. Powód

Niech mnie ktoś kopnie w tyłek tak mocno, żebym się w końcu ogarnęła…

___________________________________________________

       Czułam się kompletnie wypompowana i nie miałam już sił praktycznie na nic po dzisiejszym treningu. Ta nieprzespana noc dawała mi się we znaki, a sparing z Hisagim, który zażyczyła sobie kapitan, tylko pomógł w utracie reszty sił. Vice kapitan do słabych zdecydowanie nie należał, więc pojedynek zakończył się moją porażką. Och, gdybym tylko mogła użyć pełnej mocy mojego Zanpakutou, to nakopałabym mu z pewnością. W każdym razie na dziś miałam już dość. Marzyłam już tylko o gorącej kąpieli i pogrążeniu się w świecie snów.
-        Nie przejmuj się – powiedział Hisagi. – Następnym razem dam ci taryfę ulgową.
       Wracaliśmy właśnie we trójkę z treningu. Shuuhei i Shuri byli po nim w wyjątkowo dobrym humorze, w przeciwieństwie do mnie.
-        Nie potrzebuję żadnej taryfy, bo następnym razem cię zniszczę, panie vice kapitanie – odcięłam się, akcentując przesadnie ostatnie słowa.
-        Już nie mogę się doczekać – odparł, wyraźnie rozbawiony.
       Prychnęłam pod nosem. Nie miałam zamiaru mówić nic więcej na ten temat.
       Coraz bardziej zbliżaliśmy się do naszego mieszkania. Z każdym krokiem moje myśli na temat rannego Arrancara przybierały na intensywności. Zastanawiałam się, jak mam przekazać Shuri wiadomość o tym, że pomogłam wrogowi. Fakt, że wciąż jest dzieckiem nie oznaczał, że do tej pory nie potrafiła odróżniać dobra od zła. Zdawałam sobie też sprawę z tego, że będzie potrafiła ocenić ryzyko, wiążące się z ukrywaniem nieprzyjaciela. A ryzyko było ogromne i także o tym wiedziałam.
       To dlaczego zdecydowałam się na podjęcie takiej decyzji, a nie innej?
-        Na pewno wszystko w porządku? – odezwał się nagle Shuuhei. Przysięgam, że jeśli jeszcze raz zada to pytanie, to zdzielę go tym drewnianym mieczem.
       Shuri wyprzedziła nas o kilka kroków i zaczęła nucić jakąś nieznaną mi piosenkę.
-        Chyba nie masz mi za złe tego, co działo się na treningu? – Tym razem w jego głosie nie dało się już słyszeć rozbawienia. Pokręciłam przecząco głową.
-        Nie, to nie o to chodzi – odparłam.
-        To co cię gryzie?
-        Nic szczególnego. Mam dziś po prostu zły dzień.
-        Bo wiesz... – Zatrzymaliśmy się przed drzwiami do mojego mieszkania. – Jeśli coś jest nie tak, to możesz mi powiedzieć. Chyba, że chodzi o te wasze, babskie sprawy, to wybacz, ale ci nie pomogę.
-        Wiem.
       Uśmiechnęłam się lekko. Cały Shuuhei. Mogłam się do niego zwrócić zawsze, kiedy tego potrzebowałam. Niestety nie w tej sytuacji. Chociaż naprawdę z całego serca nie chciałam zatajać przed nim faktu, że ukrywam w domu Arrancara, to nie potrafiłam mu o tym powiedzieć.
       Pożegnaliśmy się, po czym weszłam do domu. Shuri oznajmiła mi, że wybiera się do jedenastej dywizji w odwiedziny do porucznik Kusajishi, więc zostałam sama. Odłożyłam do kąta torbę i drewniany miecz, po czym popatrzyłam na drzwi swojego pokoju. Żadne niepokojące dźwięki nie dochodziły zza nich. Wątpiłam także w to, by chłopak ruszał się stamtąd. W krótkiej chwili postanowiłam, że sprawdzę, co się z nim dzieje. Rozsunęłam powoli drzwi i omal nie przewróciłam się z wrażenia.
       Obudził się! Na szczęście z początku wydawał się nie zauważyć mojego powrotu. Jego zdezorientowany wzrok badał uważnie każdy centymetr pomieszczenia. Nad jego prawym okiem bielił się kolejny fragment maski. Nie zauważyłam go wcześniej, przez opadającą grzywkę. Przypominał szeroki, nienaturalnie zaostrzony odłamek kości. Zakrywał brew, ciągnął się wzdłuż niej i kończył tuż przed skronią. W księżycowym świetle jego włosy zdawały się być białe. Dopiero w świetle dziennym widać było, że mają błękitny odcień. Powoli przeniósł nieprzytomne spojrzenie na mnie. Poczułam dziwny dreszcz. Jakie on miał piękne oczy! Jaśniejsze niż kolor nieba i głębsze niż niejeden ocean.
       Otrząsnęłam się po kilku sekundach i prędko schyliłam, by chwycić za rękojeść mojego Zanpakutou, leżącego tuż przy wejściu. Nigdy nie brałam go na treningi, bo i tak walczyliśmy drewnianymi mieczami. Wyjęłam go z pochwy i skierowałam ostrze w stronę rannego. Byłam gotowa w każdej chwili stanąć do walki, ale Arrancar nie zareagował. Leżał nieruchomo wbijając we mnie spojrzenie bladoniebieskich tęczówek. Jego Zabójca Dusz spoczywał właśnie w mojej szafie, a on nie mógł o tym wiedzieć. Był absolutnie bezbronny.
-        Czemu nie atakujesz? – zapytał.
       Nie odpowiedziałam. Właściwie, to sama nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Był w końcu moim wrogiem. Bez wahania powinnam go wykończyć. W ogóle to powinnam go zostawić tam na polu treningowym. Nie przeżyłby nocy. Umarłby z powodu straty zbyt dużej ilości krwi. Ale nie pozwoliłam na to. Opuściłam miecz. Znowu żadnej reakcji z jego strony. Pokręciłam głową, jakby miało mi to pomóc poznać odpowiedź na to pytanie. Schowałam Hebimizu z powrotem do pochwy.
-        Nie uważasz, że byłoby to idiotyczne, po tym jak cię... uratowałam? – wydusiłam w końcu.
       Zamknęłam za sobą drzwi, po czym uklękłam na podłodze, trzymając w ręce miecz. Zapadła głucha cisza. Wlepiałam spojrzenie w swoje kolana, próbując nie myśleć o tym, że wciąż jestem obserwowana. Czułam na sobie jego wzrok, co bardzo mnie krępowało. Nie czułam się do końca bezpieczna. Kto wie jakie zdolności może posiadać.
-        Dziękuję ci – odezwał się.
       Zaskoczona popatrzyłam na niego. Spodziewałabym się w tej chwili wszystkiego. Mógłby mnie zaatakować, zabić, uciec. Cokolwiek. Przez myśl mi nawet nie przeszło, że mógłby mi dziękować.
-        Odłóż katanę. Nie skrzywdzę cię.
       Zawahałam się. Nie miałam pewności, że mówi prawdę.
-        Mam jakąś pewność, że mogę ci zaufać? – zapytałam, jednak odpowiedzi się nie doczekałam.
-        Boisz się mnie. – To nie było pytanie, tylko stwierdzenie oczywistego faktu. Nie miałam zamiaru zaprzeczać, miał rację. – Nie powinnaś. Naprawdę nic ci nie zrobię.
       Nadal nie wiedziałam, czy mogę mu zaufać. Żeby stworzyć pozory, że tak jest odłożyłam Zanpakutou, jednak na tyle blisko, by móc go w każdej chwili sięgnąć w razie niebezpieczeństwa.
-        Powiedzmy, że wierzę w twoje pokojowe zamiary – zaczęłam. – Tylko powiedz mi, po co przybyłeś do Społeczności Dusz. Dlaczego... Dlaczego byłeś ranny?
       Po moich słowach podparł się na łokciach, by usiąść. Jego twarz wykrzywił grymas bólu. Już miał zamiar udzielić mi odpowiedzi, kiedy nagle drzwi pokoju rozsunęły się i stanęła w nich Shuri. Zamarłam. Widziałam jak na zwolnionym tempie, jak uśmiech powoli schodzi z jej twarzy i stopniowo zdziwienie ustępowało przerażeniu. Zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować pociągnęłam ją za rękę i zakryłam jej usta dłonią.
-        Shuri, zanim wybiegniesz do Shuuheia i mu o wszystkim powiesz, daj mi coś wyjaśnić – powiedziałam stanowczo. Ona wpatrywała się we mnie zdezorientowana i jednocześnie trochę przestraszona.
       No to się porobiło. Co do tego, że ona się dowie, nie miałam wątpliwości. Myślałam, że do tego czasu uda mi się przynajmniej wymyślić jakieś porządne wyjaśnienia i jakoś ją psychicznie do tego przygotować. Powiedzenie prawdy, bez podania konkretnej przyczyny dlaczego to zrobiłam, nie było najlepszym pomysłem. „Bo mi go żal było.” Przecież to brzmiało idiotycznie! Niestety właśnie z tego idiotycznego powodu zdecydowałam się uratować Arrancara, więc byłam zmuszona powiedzieć prawdę.
       Westchnęłam i wyjaśniłam prędko Shuri, jakim cudem znalazła u mnie w pokoju Arrancara. Kiedy skończyłam patrzyła na mnie, jakbym była psychicznie chora. Przynajmniej obiecała mi, że to pozostanie między nami.
-        Ale co takiego się stało, że przybył tutaj ranny? – zapytała.
       Też tego nie wiedziałam. Spojrzałam porozumiewawczo na rannego.
-        Szczerze mówiąc, gdyby to było możliwe, wciąż byłbym w Hueco Mundo – zaczął. – Aizen powrócił do Las Noches jakiś miesiąc temu. Po tym, jak zniknął bez śladu, po grudniowej bitwie, większości wydawało się, że już nigdy tego nie zrobi. Jednak wrócił i zaczął snuć plany jak się dostać do wymiaru króla. Myślałem, że większość Arrancarów będzie chciała go wypędzić, w końcu to przez niego z Espady pozostała jedynie trójka. Już od samego początku byłem przeciwny jego rządom. Kilku moich towarzyszy również. Kiedyś rzuciłem hasło, żebyśmy się zbuntowali. Ktoś to wziął na poważnie i ze zwykłego żartu zrodził się plan rebelii. Wszystkich pochłonęło to bez reszty. Wizja pozbycia się Aizena stała się czymś tak realnym, że przestaliśmy myśleć o czymkolwiek innym. W końcu nadszedł ten dzień. Odważyliśmy się zaatakować.
       Przerwał na moment. Czekałam cierpliwie, aż się znowu odezwie. Shuri siedziała skulona w kącie, z ciekawością wpatrując się w naszego gościa. Chęć doniesienia o wszystkim pani kapitan i porucznikowi najwyraźniej już jej przeszła. Arrancar kontynuował:
-        Było nas dwudziestu. Wydawało mi się, że Espada nas poprze, ale oni stanęli do walki z nami. Towarzysze ginęli na moich oczach. – Znowu przerwał, ukrywając twarz w dłoniach. – Tylko mi udało się przeżyć.
       Po tym ostatnim, wypowiedzianym przez niego zdaniu, nie musiałam już znać szczegółów. Widziałam, że jest mu ciężko na samą myśl o jego ostatnich chwilach w Hueco Mundo. Nie byłam pewna, czy mogłam w tej chwili powiedzieć, że rozumiałam jego ból. Ja nie musiałam uciekać z własnego „domu”, by pozostać przy życiu. W dodatku miejsce, do którego trafił też nie było mu przyjazne. Jak widać, moja pomoc nie ograniczyła się jedynie do opatrzenia mu ran.
       Uświadomiłam sobie, że nie boję się go. Strach już dawno mnie opuścił, a jego miejsce zajęło współczucie.
       Podniósł wzrok.
-        Nazywam się Lucas Weiss.

Komentarze

  1. Oj, po co kopać, są wakacje, trzeba się cieszyć wolnością~ Albo zakładać milion nowych blogów, jak jaaa~
    Miło było sobie ogarnąć raz jeszcze te 8 rozdziałów, czekam na kolejne~ Lucaaaaaas~
    Hisagim się nie będę zachwycać, bo to zastrzeżone tylko dla ciebie, ne? :D
    Antyspam won, please? :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja żadnych wakacji nie miałam i w tym roku mieć już niestety nie będę, więc kopniak w tyłek wskazany, bo zaczynam się dziwnie zachowywać i pierdzielić coś o braku motywacji. A przecież blogi trzeba czytać!
      To ja mam antyspam włączony? D:

      Usuń
  2. *wirtualny kopniak*

    Nadrabiam zaległości. Powoli, ale cieszę się, że w końcu udało mi się wpaść na twój blog! Rozdział mi się podobał, choć był króciutki i akcji w nim mało XD
    Zastanawiam się co też nasze główne bohaterki zrobią, aby zatuszować pobyt Lucasa i jego reiatsu. Myślę, że na dłuższą metę nie uda im się zachować tego w tajemnicy, zwłaszcza przy takiej ilości shinigami.
    Nie wiem, co mogłabym jeszcze rzec. Weiss mi się podoba i ciekawe jakie poczynisz etapy kreacji tej postaci i jak będzie mieć wpływ na plany Aizena ^^
    Pozdrawiam mocno ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Auć, kopniak dotarł. Dzięki, Kanako. ^^

      Powoli czy nie, cieszę się, że w ogóle udało Ci się wpaść do mnie. Cieszy mnie też to, że spodobał Ci się rozdział. Niestety większej akcji zabraknie w kilku następnych rozdziałach i mam nadzieję, że Cię to nie zniechęci.
      Do Weissa mam pewne plany i jego wątek jest wciąż w przygotowaniu. Staram się załatać wszystkie dziury, których narobiłam na początku opowiadania. ; )
      Również pozdrawiam. ; *

      Usuń

Prześlij komentarz