011. Czerwonooka

Ta czerwonooka Shuri musiała być jakimś koszmarem. Wciąż spałam, a to był zwykły sen, z którego miałam się obudzić. Byłam tak zaspana, że nie potrafiłam odróżnić snu od rzeczywistości. To nie działo się naprawdę. Nie mogło!
Tak przynajmniej chciałam myśleć.
Czułam się całkowicie rozbudzona i wszystko wskazywało na to, że gdyby nie Lucas, mogłabym być martwa. Shuri usiłowała wyrwać się ze stalowego uścisku Arrancara, jej oczy zdawały się płonąć pośród panujących w pokoju ciemności. Czas tkwił w miejscu, a ja nie potrafiłam zmusić się do jakiejkolwiek reakcji. To było zbyt surrealistyczne, by mogło się dziać naprawdę.
W pewnym momencie dziewczynka znieruchomiała. Z jej ust wydarł się przerażający okrzyk, jakby coś rozrywało ją od środka. Podeszłam prędko do niej, a wtedy jej głowa opadła bezwładnie na ramię Arrancara, jakby właśnie straciła przytomność.
-     Shuri! – zawołałam przerażona.
Poderwałam się z ziemi, żeby zapalić światło i czym prędzej wróciłam na poprzednie miejsce. Lucas poluźnił uścisk, a ja prędko chwyciłam małą. Sprawdziłam jej tętno. Wszystko zdawało się być porządku. Oddychała głęboko, jakby cały czas spała, a to co się stało przed chwilą nigdy nie miało miejsca. Delikatnie uchyliłam jedną z jej powiek, ale zanim udało mi się dojrzeć kolor jej oczu, ona zmarszczyła brwi i przekręciła głowę w drugą stronę. W końcu ponownie otworzyła oczy, lecz tym razem ich kolor był neutralnie szary a źrenice okrągłe. Zmarszczyła brwi, spoglądając to na mnie, to na Weissa.
-       Co ja tu robię? – zapytała, zaspanym głosem. Spojrzałam znacząco na Arrancara, który przyglądał się Shuri ze zmarszczonymi brwiami. – Nee-chan?
Wzdrygnęłam się i znów popatrzyłam na nią, usiłując wymusić uśmiech.
-       Ach, to wyjątkowo dziwne. – Zachichotałam i od razu tego pożałowałam, bo to był najsztuczniejszy chichot, na jaki tylko mnie stać. – Od kiedy ty lunatykujesz, Shuri?
Lucas sprawiał wrażenie, jakby miał ochotę zapytać czy wszystko w porządku z moim zdrowiem psychicznym. Prawdę powiedziawszy, sama nie byłam tego pewna.
-       Lunatykuję? – powtórzyła ze zdziwieniem, a ja skinęłam głową. Byłam pewna, że uśmiech na mojej twarzy był tak samo sztuczny jak tamten chichot. – Tak, to dziwne.
Odprowadziłam Shuri do jej pokoju, po czym wróciłam do siebie. Lucas, zbierał pościel z podłogi. Kiedy zorientował się, że wróciłam posłał mi pełne dezaprobaty spojrzenie, ale nic nie powiedział.
Nie rozumiałam tego. Co się, do diabła, przed chwilą stało?

Następnego dnia wszystko wyglądało tak, jak zwykle. Shuri zachowywała się normalnie, jakby wczorajsze wydarzenie w ogóle nie miało miejsca. Nie powiedziałam jej o tym, co się stało, a to nie spotkało się z pochlebną opinią Lucasa. Według niego Shuri powinna wiedzieć, do czego była zdolna. Ja natomiast nie chciałam o tym myśleć, a co dopiero mówić. W końcu nie mieliśmy pewności, że taka sytuacja może się znowu powtórzyć. Mimo to wolałam mieć się na baczności i uważnie ją obserwować. Nie miałam pojęcia jakie inne działania mogłabym podjąć na wypadek gdyby to nie był pojedynczy epizod. Czy mała mogła w jakiś sposób być zagrożeniem dla mieszkańców Społeczności Dusz?
Nie, to wszystko było śmieszne!
Przecież to była ta sama Shuri, którą wiele lat temu przygarnęłam w Rukongai. To wiecznie roześmiane maleństwo, które sprawiało, że każdy dzień w siedemdziesiątym szóstym okręgu stawał się lepszy. Te moje dziwne teorie były co najmniej niedorzeczne. Mimo to nie mogłam pozbyć się tego dziwnego uczucia niepokoju, ogarniającego mnie na samą myśl o tamtym wydarzeniu.
Towarzyszyłam Shuuheiowi i Renjiemu w drodze do tak zwanej Stołówki. Był to bar z najlepszym jedzeniem w Seireitei, a co za tym szło, najczęściej wybierane przez Shinigami miejsce na spędzenie przerwy obiadowej. Stąd też wzięła się jego potoczna nazwa – Stołówka. W chwili obecnej jedzenie było ostatnią rzeczą, o której myślałam. Miałam wrażenie, że moja głowa eksploduje lada moment.
-     Wracam do domu – oznajmiłam vice kapitanom, zatrzymując się raptownie.
Oboje popatrzyli mnie z wyraźnym zdziwieniem.
-     Stało się coś? – zapytał Renji.
Pokręciłam przecząco głową.
-     Nie, po prostu przypomniałam sobie, że mam coś do załatwienia – skłamałam. – Poza tym, nie jestem głodna.
-     W porządku – powiedział Shuuhei. Nie umknęło mi jego badawcze spojrzenie, które tak dobrze znałam. – W takim razie widzimy się na treningu.
-     Do zobaczenia – odparłam.
Udałam się w przeciwną stronę do tej, w którą zmierzali Hisagi i Abarai. Jeszcze zanim minęłam zakręt, udało mi się zauważyć, że ten pierwszy spojrzał w moim kierunku. Nie byłam w stanie siedzieć tam razem z nimi i słuchać ich rozmów. Sama zapewne nawet słowa bym z siebie nie wykrztusiła, a któryś z nich prędko by się zorientował, że coś jest nie tak, więc dobrze zrobiłam zawracając. Przynajmniej mogłam uniknąć zbędnych pytań i kłamania w żywe oczy. Na pewno żadnemu z nich nie powiedziałabym o wczorajszym incydencie. Nie dziś.
Skręcając, po przemierzeniu krótkiej uliczki, znalazłam się przy murze odgradzającym kwatery dwunastej dywizji od reszty Seireitei. Alejka była pusta, nie licząc czarnowłosej Shinigami, która siedziała oparta o mur. Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie była pogrążona w lekturze wyjątkowo grubej księgi, którą trzymała na kolanach. Mijając czarnowłosą, mimowolnie popatrzyłam na otwartą księgę i zamurowało mnie. Duża i dosyć stara rycina na jednej ze stron przedstawiała piękną, białowłosą kobietę z oczami koloru krwi. Wyglądały dokładnie tak samo jak oczy Shuri. Tak samo żądne śmierci.
-     Pomóc w czymś? – Głos przepełniony niechęcią sprowadził mnie z powrotem na ziemię.
Wzdrygnęłam się, uświadomiwszy sobie, że to pytanie jest adresowane do mnie. Nie odpowiedziałam, tylko rzuciłam przelotne spojrzenie na czekoladowe tęczówki, łypiące na mnie spod czarnej grzywki i poszłam dalej. Pokręciłam głową z ciężkim westchnieniem. Zaczynałam popadać w paranoję. To tylko wyjątkowo stara rycina, a to, że kobieta na niej przedstawiona miała akurat białe włosy i czerwone oczy było czystym zbiegiem okoliczności i o niczym nie świadczyło.
Wróciłam z powodem do domu. Z chwilą przekroczenia progu przypomniało mi się co było moim kolejnym zmartwieniem.
Lucas siedział przy stole, kartkując Seireitei News. Musiałam przyznać, że wyglądał wyjątkowo dobrze w stroju Shinigami, który udało mi się dla niego zdobyć, co wbrew pozorom było dość trudnym zadaniem. Wszystko przez wścibskiego magazyniera, który koniecznie musiał wiedzieć po co mi męski mundur. Gdyby poprzednie ubrania Lucasa były w stanie używalności, to nie musiałabym się męczyć z wymyślaniem wystarczająco wiarygodnej bajeczki. Niestety zarówno jego płaszcz jak i spodnie były tak zniszczone, że żadne łaty by nie pomogły, a śladów krwi nie wywabiłoby pranie w nieskończoność.
A co w jego osobie mnie martwiło? Właściwie to nic, poza tym, że nadal nie miałam pojęcia jak ułatwić mu życie w Soul Society. Co z tego, że w teorii był wrogiem mojej rasy, skoro miał ten sam cel? Moim priorytetem było uświadomienie tego przynajmniej kilku Shinigami o odpowiednio wysokiej randze, a to mogło być niewykonalne. To już nie wścibski magazynier, którego zadowoliłby dobry argument.
-     A ty co tutaj robisz?
Machnęłam lekceważąco ręką.
-     Straciłam apetyt. – Widząc jego wyraz twarzy, dodałam: - Chciałam uniknąć niepotrzebnych wyjaśnień.
Mimo że nie znałam go zbyt długo, bo zaledwie miesiąc, to potrafiłam mu się zwierzać tak, jak nikomu innemu. Co prawda, gdyby nie był świadkiem dziwacznego zachowania Shuri, to nawet jemu nie powiedziałabym o wczorajszym incydencie. Ale stało się i dlatego z taką łatwością opowiedziałam mu o tym, co mnie tak dręczyło, o tym jak bardzo męczyła mnie moja bezradność, a także o tym, że bałam się o Shuri. Wspomniałam nawet o rycinie, którą zobaczyłam w księdze nieznanej mi Strażniczki Śmierci. Nie prosiłam go o żadne rady. Wystarczyło, że mnie wysłuchał, bo tłumienie tego wszystkiego w sobie było teraz zbyt trudne.
-     To jakaś głupota – prychnęłam, skubiąc nerwowo rękaw kimona. – Jestem aż tak przewrażliwiona, że zaczynam wariować. To był tylko zwykły rysunek, który na pewno nie miał nic wspólnego z Shuri.
-     Jesteś pewna? Może warto by było zapytać?
-     Nie sądzę.
Nic już nie powiedział. Nie wiedziałam tylko czy to dlatego, że nie chciał się ze mną kłócić, czy może dlatego, że się ze mną zgadzał.
Wzięłam swoją torbę, z którą się nigdy nie rozstawałam. Było tam dosłownie wszystko. Przeważały rzeczy przyniesione tutaj ze świata żywych: jakaś manga, słodycze, kosmetyki. Poza tym znalazł się tam jeszcze jakiś stary numer „Seireitei News”, kilka pomiętych kartek, notatnik, onigiri, które kupiłam dziś rano i pełno innych na ogół niepotrzebnych rzeczy. Rzuciłam dwie szczelnie owinięte ryżowe kulki w stronę Lucasa i zabrałam się za robienie porządku. Nigdy tego nie robiłam, ale potrzebowałam zajęcia na chwilę obecną. Trening mieliśmy dopiero za dwie godziny.
Wyrzuciłam wszystko na podłogę. Lucas obserwował mnie uważnie, nie przerywając pochłaniania onigiri.
-     Powinnaś powiedzieć o wszystkim temu swojemu vice kapitanowi – odezwał się nagle, na co ja upuściłam pudełko cukierków Shuri. Cała jego zawartość rozsypała się po podłodze.
-     Wątpię, że to dobry pomysł – stwierdziłam, zabierając się za sprzątanie. To naprawdę była ostatnia rzecz, o której chciałabym powiedzieć Hisagiemu.
-     A wyznanie mu tego, że mieszka u ciebie Arrancar to strzał w dziesiątkę? – prychnął. – Nie możesz ukrywać czegoś takiego przed kimś, kogo znasz od wielu lat.
-     A ty niby kim jesteś, żeby mówić mi, co mam robić?!
Nie znosiłam takiego gadania. Nie prosiłam go o rady, więc niech się ode mnie odczepi. To ja decydowałam o tym, co mam mówić Hisagiemu. Co z tego, że będzie wiedział, co dzieje się z Shuri, skoro i tak mi nie pomoże.
Zapadła cisza, przerywana przez odgłosy wyrzucanych na podłogę rzeczy. Pewnie niepotrzebnie zdenerwowałam się na Lucasa. Wiedziałam jedno, na pewno nie miał racji. Prędzej powiem Shuuheiowi wprost o Arrancarze, niż o Shuri. Mała była dla niego prawie tak samo ważna, jak dla mnie, więc nie byłby zachwycony wieścią o tym, że działo się z nią coś złego. Wszystko byłby o wiele prostsze, gdyby nie był moim najlepszym przyjacielem.
Moje sprzątanie skończyło się tym, że wszystko co było w torbie, wróciło z powrotem na swoje miejsce. Nie wyrzuciłam nic. Rzuciłam torbę w kąt i spojrzałam na wiszący na ścianie zegar. Czas mijał niewiarygodnie powoli. Przez zaledwie dwadzieścia minut zdążyłam wyrzucić zawartość torby, nawrzeszczeć na Lucasa i znów spakować torbę.
Chciałabym położyć się spać i obudzić w momencie, kiedy wszystkie problemy zostaną rozwiązane i powróci spokój sprzed kilku tygodni. Wszyscy żyliby długo i szczęśliwie, jak w jakiejś durnej bajce, w której książę, pokonawszy smoka, ratuje swoją księżniczkę i nie mają już żadnych zmartwień. Tylko kto w mojej bajce był księciem, kto księżniczką, a kto smokiem?
Na zewnątrz rozległ się stłumiony odgłos kroków. Ktoś zbliżał się powoli w stronę tego mieszkania. Z pewnością nie była to Shuri, bo ona tak nie tupała. Nie przejęłam się jednak tym za bardzo, bo byłam pewna, że owa osoba po prostu pójdzie dalej. Niestety tak się nie stało. Kroki ucichły tuż przed drzwiami, a ja poczułam reiatsu, które mogło należeć tylko do jednej osoby.
-     Lucas... – syknęłam, ale było już za późno. Shuuhei rozsunął drzwi jak gdyby nigdy nic.
-     Hej! Chciałem ci powiedzieć, że... – urwał. Wyraz jego twarzy momentalnie zmienił się z zadowolonego na zdziwiony – ...trening odwołany.

Komentarze