049. Transfer / KONIEC
Z dedykacją i
gorącymi podziękowaniami dla Laurie January.
Dźwięk uderzających o siebie drewnianych mieczy rozbrzmiewał echem z pola
treningowego dziewiątego oddziału. Zatrzymałam się i popatrzyłam jak moi dawni
podopieczni trenowali pod czujnym okiem czwartego oficera, który przyglądał się
sparingom. Korygował ich postawę i dawał wskazówki, czyli najprościej ujmując
robił to co zawsze przynosiło mi mnóstwo satysfakcji, a czym już się nie mogłam
zajmować.
Pogodziłam się z losem, ale skłamałabym gdybym powiedziała, że nie
tęskniłam za posiadaniem mocy. Brakowało mi treningów, brakowało mi ćwiczeń z
rekrutami, a przede wszystkim brakowało mi poczucia, że mogłam chronić swoich
bliskich. Nie żałowałam, że poświęciłam się dla Shuri, ale ostatnio z coraz
większym trudem odpędzałam od siebie gorzką refleksję o tym, że zamieniałam się
w coraz większy balast. Nikt nie mógł przewidzieć co niosła ze sobą przyszłość,
jednak każdy pamiętał, o istnieniu nieprzewidywalnego Aizena Sousuke, który
gdzieś w Hueco Mundo planował zapewne kolejne posunięcie, co oznaczało, że
prędzej czy później nadejdzie czas kolejnej wojny. Paraliżował mnie strach na
myśl, że moja rola ograniczy się do obserwatorki, biernie wyczekującej
rezultatów walk, podczas gdy Shuuhei i prawdopodobnie Shuri narażają swoje
życia w obronie Soul Society. Dlatego tak zwyczajnie starałam się nie myśleć o
takich rzeczach i spychałam je w jak najdalsze zakątki świadomości zajmując się
pracą, której może i miałam mniej niż zwykle, ale wciąż była to praca, która
sama się nie zrobi.
Ruszyłam do archiwum, gdzie posegregowałam i odłożyłam na miejsce teczki
z raportami, odebrane wcześniej od piątego oficera. Shuuhei nie chciał się
zgodzić na wydalenie mnie z dywizji, chociaż to zdawało się logiczne w obecnej
sytuacji, a zamiast tego zostałam kimś w rodzaju jego asystentki.
Praca administracyjna stała się moim głównym obowiązkiem i w zasadzie
powinnam być wdzięczna Shuuheiowi za pozostawienie mnie w oddziale, ale po
odkopaniu się z papierkowej roboty czasami zastanawiałam się czy nie lepiej
byłoby po prostu odejść. Zamieszkać na obrzeżach Rukongai, gdzieś w okolicy
domku Lucasa i Linell aby tam żyć jak zwyczajna dusza, wiodąca proste życie, a
potem myślałam jak straszne byłoby mieszkanie z dala od Shuri i Shuuheia. Nie
istniało idealne dla mnie wyjście z tej sytuacji i chyba właśnie dlatego tak
kurczowo trzymałam się możliwości pozostania w dywizji, danej mi przez
Hisagiego. Wciąż też żyłam nadzieją na ewentualny powrót moich mocy. Kuchiki
Rukia odzyskała swoje moce Shinigami po tym jak przekazała je Kurosakiemu, więc
pozostawała mi jedynie nadzieja, że i moje kiedyś powrócą i dylematy tego typu
po prostu znikną.
Wróciłam do kwatery głównej, mijając po drodze dywizjonistów,
pozdrawiających uprzejmie skinieniem głowy. Weszłam do gabinetu vice kapitana,
w którym zastałam Shuuheia rozmawiającego z Shuri.
– O cześć, Shuri. Widzę, że postanowiłaś dotrzymać Shuuheiowi towarzystwa
pierwszego dnia w pracy. – Uśmiechnęłam się do niej, po czym zwróciłam się do
Hisagiego. – Jak ci idzie? Mam nadzieję, że się oszczędzasz.
– Nie rozumiem co w tej pracy wymaga oszczędzania się – Shuuhei prychnął
z rozbawieniem.
– Oj ty już bardzo dobrze wiesz, co mam na myśli. Całe szczęście, Shuri,
że tu jesteś, trochę go przypilnujesz.
Podeszłam do regału w poszukiwaniu potrzebnych mi dokumentów, ale zanim
się odwróciłam kątem oka zauważyłam jak wymienili między sobą znaczące
spojrzenia, co wydało mi się dość dziwne.
– Co jest grane? – zapytałam.
– Nic takiego – odparła Shuri. Chwyciła dokument leżący na biurku vice
kapitana i po dłuższej chwili spoglądania na niego, przeniosła spojrzenie na
mnie. – Shuuhei właśnie podpisał mój wniosek o przeniesienie do dziesiątej
dywizji.
Od czasów Rukongai byłyśmy niemalże nierozłączne i zawsze wydawało mi
się, że ten stan utrzyma się już na zawsze. Nigdy nie przeszło mi przez myśl,
że mogło być inaczej. To przekonanie właśnie roztrzaskało się w mojej głowie
niczym szybka, w którą ktoś cisnął kamieniem. Gdzieś w tym moim przekonaniu, że
musiałam ją chronić zagubił się jeden bardzo, ale to bardzo istotny fakt.
Shuri nie była moją własnością i absolutnie nie miałam prawa kontrolować
jej życia.
Shuuhei i Shuri patrzyli na mnie jakby spodziewali się jakiegoś wybuchu, a
ja tak zwyczajnie zamarłam z teczką w dłoniach, kompletnie oniemiała. Kiedyś z
pewnością zaczęłabym panikować i nawoływać Shuri do zmiany zdania, tym razem nie
czułam takiej potrzeby.
– Co mogę powiedzieć? Będę tęsknić.
Uśmiechnęłam się ciepło do Shuri, a ona momentalnie rozpromieniła się i
wyściskała mnie z taką siłą, że prawie zabrakło mi tchu. Pogłaskałam ją po
głowie, czując mieszankę najróżniejszych emocji począwszy od radości, przez
dumę po jakiś dziwny rodzaj smutku.
– Tylko tyle? – zdziwił się Shuuhei. – Nie powiesz jej żeby została? Nie
nawrzeszczysz na mnie za podpisanie jej transferu bez twojej zgody? Co tu się dzieje?
Gdzie jest ta Makoto, która panikowała za każdym razem, kiedy Shuri próbowała
podjąć decyzję odbiegającą od jej toku myślenia?
– Wygląda na to, że ty się w nią zamieniłeś – powiedziałam,
wyswobodziwszy się z uścisku Shuri.
Oburzony już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale najwyraźniej szybko
się rozmyślił i tylko wydał z siebie jakiś dziwny dźwięk, coś pomiędzy
prychnięciem a warknięciem..
– Ale nie martw się, doskonale cię rozumiem. – Podeszłam do niego i
poklepałam go po ramieniu. – Bo jak tu zachować spokój, kiedy nasze kochane
maleństwo dorasta, co? Na szczęście znalazłam sposób jak sobie z tym radzić i
jeśli chcesz mogę ci go zdradzić.
Puściłam Shuuheiowi oczko, uśmiechając się złośliwie. Sądząc po jego
minie, miał ochotę mnie udusić.
Shuri zaś roześmiała się. Sprawiała wrażenie najszczęśliwszej osoby w
całym Seireitei. Jej oczy błyszczały, a ona cała zdawała się promieniować
blaskiem, którego dawno u niej nie widziałam.
– Kim jesteś i co zrobiłaś z Makoto? – syknął Hisagi. Tym razem to ja się
roześmiałam.
Shuri zerwała się na równe nogi, zaczerpując głośno powietrza. Wyglądała
jakby uświadomiła sobie przed sekundą coś niezwykle ważnego i nie cierpiącego
zwłoki.
– Jeszcze zdążę zanieść wniosek Toshirou – ucieszyła się i pożegnawszy
się z nami, pospiesznie wybiegła z biura.
Z korytarza dobiegły nas stłumione okrzyki dywizjonistów najwyraźniej
niemal potrąconych przez Shuri i jej prędkie przeprosiny. Westchnęłam
rozbawiona, myśląc jak cudownie, że znów była sobą.
– Naprawdę będę za nią tęsknić – powiedziałam, szukając w trzymanej przeze
mnie teczce dokumentu, który był mi potrzebny.
– I serio ci to pasuje?
Shuuhei najwyraźniej wciąż nie mógł w to uwierzyć i coraz bardziej mnie
to bawiło, ale doszłam do wniosku, że już dość naigrywania się z jego reakcji.
– Prędzej czy później i tak wyfrunęłaby z gniazdka, nie mogę jej
powstrzymywać przed dalszym rozwojem. Przeszła przez piekło, dlatego teraz
należy jej się wszystko co najlepsze.
Hisagi odchylił się na krześle, spoglądając na mnie z trudnym do
rozszyfrowania wyrazem twarzy.
– Całkiem nieźle pamiętam te wszystkie awantury, które mi urządzałaś za
każdym razem, kiedy sugerowałem, żeby wysłać Shuri na misję w teren. Nie
wspominając o tym, jak nie odzywałaś się do mnie przez tydzień po tym jak
złożyła podanie o przyjęcie do akademii.
Wzruszyłam ramionami, czując wstyd na myśl o moim mało racjonalnym
zachowaniu.
– Chyba trochę dojrzałam w ciągu ostatnich miesięcy, bo nie zamierzam sprzeczać
się z tobą więcej o podobne sprawy. Z resztą to przede wszystkim decyzja Shuri
i nic nam do tego.
– No, no, muszę przyznać, ze jestem pod wrażeniem.
Nie było żadnej złośliwości w tych słowach. Po prostu szczere uznanie, od
którego zapłonęły mi policzki.
– Cieszę się, że jeszcze jestem w stanie ci jakoś zaimponować i mam
nadzieję, że to nie ostatni raz.
Jedyne czego pragnęłam najbardziej na świecie to zapewnić bezpieczeństwo
Shuri. Trenowałam ciężko, rosłam w siłę i pięłam się coraz wyżej po szczeblach
kariery właśnie dla niej. Chciałam zagwarantować jej wszystko czego sama nie
miałam dorastając w Rukongai i do pewnego momentu wydawało mi się, że mój cel
został osiągnięty. A potem pojawiła się Piekielny Kwiat burząc ten kruchy
porządek na który tyle lat pracowałam.
Ostatnie doświadczenia z nauczyły mnie, że przez nadmierną kontrolę i
narzucanie ograniczeń, nie uchronię Shuri przed wszystkimi kataklizmami tego
świata. Zaczynałam wierzyć, że jeśli przeznaczenie szykowało dla nas coś
strasznego to nic tego nie powstrzyma. Postanowiłam odpuścić i pozwolić jej żyć
własnym życiem, podejmować własne decyzje, a swoją rolę ograniczyć jedynie do
starszej siostry służącej zawsze dobrą radą i gotową skoczyć za nią w ogień.
Życząc jej szczęścia robiłam zdecydowanie więcej dobrego, niż zakazując jej
przeniesienia do wymarzonej dywizji. Jeśli istniało coś, dzięki czemu choć trochę
mogłam ją jeszcze chronić, to zadbanie o jej dalszy rozwój i uczynienie jej
silniejszą Strażniczką Śmierci. I właśnie na tym zamierzałam się teraz skupić.
*
Shuri zawsze miała piękne, długie włosy, stanowiące jeden z jej znaków
rozpoznawczych, obok szerokiego uśmiechu i piegów na nosie. Mimo mojego
zachwytu, uczucia dziewczynki wobec jej fryzury były raczej umiarkowane. Narzekała,
że rozczesywanie ich po kąpieli sprawiało jej problem, więc często jej w tym
pomagałam. Lubiłam dotyk jej mokrych, aksamitnie gładkich włosów, a czesanie
ich uspokajało mnie. Było w tym coś intymnego. Mogłyśmy się wtedy skupić w stu
procentach na sobie, zwierzyć wysłuchać i po prostu dla siebie być. Stanowiło
to dla nas ważny rytuał, zwłaszcza w tamtym okresie, kiedy Piekielny Kwiat
wyciszyła się na kilka tygodni, a Shuri trudno było powrócić do normalnego
funkcjonowania. Dlatego zrobiło mi się trochę przykro w chwili, gdy Shuri
oznajmiła, że chciała ściąć włosy.
Nie powinno mnie to w sumie dziwić, krótka fryzura była bardziej praktyczna
i zdecydowanie łatwiejsza w utrzymaniu podczas samodzielnego mieszkania. Dla
mnie ich ścięcie miało w pewnym sensie wymiar symboliczny. Zamykałyśmy
rozdział, na którego zamknięcie nigdy się nie przygotowywałam.
Zawsze mi się wydawało, że w pokoju Shuri znajdowała się masa rzeczy i
jeśli kiedykolwiek miałybyśmy je przenieść, to nie zdołałybyśmy tego zrobić za
jednym razem. Tymczasem jej najważniejsze rzeczy osobiste zmieściły się w dwóch
średniej wielkości kartonowych pudłach.
– Co zamierzasz sobie tutaj urządzić po mojej wyprowadzce? – zapytała, posyłając
mi wesoły uśmiech.
– Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym – przyznałam, omiatając
wzrokiem dziwnie puste pomieszczenie. – Może zostawię wszystko tak jak jest, w
razie gdybyś zechciała wrócić do domu.
– Nie sądzę, żeby to kiedykolwiek miało mieć miejsce – zachichotała,
gładząc końcówki włosów, ledwo sięgających jej ramion.
Dawno nie widziałam jej aż tak pewnej siebie, jakby promieniała jakimś
wewnętrznym blaskiem. Zdecydowanie wiedziała czego chciała i to sprawiało, że
jeśli w mojej głowie pojawiały się jakiekolwiek wątpliwości, to niemalże
natychmiast znikały. Pomimo całego żalu na myśl, że po tym jak wreszcie ją
odzyskałam, znów się rozstaniemy, czułam przede wszystkim rozpierającą mnie
dumę.
– Chciałam zapytać czy jesteś pewna swojej decyzji, ale chyba nie mam co
się wysilać. Za to chcę, żebyś wiedziała, że jeśli przyjdzie taki moment, że
będziesz potrzebować pomocy, to jestem tu dla ciebie i bez wahania możesz
wpadać bez względu na porę dnia.
– Wiem, Nee-chan. Na ciebie zawsze można liczyć.
Shuri, upewniwszy się, że przedmioty wewnątrz są stabilne i nie wypadną w
trakcie transportu, wyprostowała się i oparła dłonie na biodrach.
– Gotowe! – oznajmiła.
Każda z nas chwyciła po jednym pudle i ruszyłyśmy do dziesiątki.
Pierwsze mieszkanie Shuri wydawało mi się maleńkie, niewiele większe od
jej pokoju w naszej wspólnej kwaterze. Poza futonem, wąską komodą i niskim
stolikiem nie zmieściłby się tu żaden większy mebel. Łazienkę musiała dzielić z
innymi oficerami o podobnej pozycji, natomiast posiłki spożywane były w
oddziałowej kantynie. Najchętniej chwyciłabym Shuri pod pachę i zabrała z
powrotem do dziewiątki, trwając w przekonaniu, że w takiej ciasnocie nie da się
normalnie funkcjonować, a potem zobaczyłam jej jaśniejącą szczęściem twarz. Nie
odezwałam się ani słowem, chociaż na usta cisnęło się tak wiele argumentów i
nawoływań o wspólny powrót. Wolałam to przemilczeć i po prostu pomogłam jej się
rozpakować.
Kiedy każda rzecz znalazła swoje nowe miejsce, Shuri stanęła na środku
pokoju z zadowoleniem przyglądając się efektom. Podeszłam do niej i wyściskałam
tak mocno jakbym miała jej już nigdy nie wypuszczać.
– Jesteś taka dzielna, tak świetnie sobie radzisz po tym wszystkim co cię
spotkało. – powiedziałam, przyciskając policzek do jej głowy. – Jestem z ciebie
taka dumna.
– No wiesz, jakoś muszę sobie radzić – wykrztusiła Shuri. – Dałaś mi
drugą szansę i muszę ją wykorzystać.
Odkleiłam się od niej nieco niechętnie, ocierając łzy wzruszenia.
– Wiem, że się powtarzam, ale będę tęsknić za naszym wspólnym mieszkaniem
– powiedziałam, poprawiając jej grzywkę.
– Wciąż możemy się odwiedzać, nie odchodzę daleko.
– I całe szczęście, będę wpadać codziennie.
– O nie, bez przesady!
Obie roześmiałyśmy się głośno, wtem rozległo się pukanie do drzwi.
– Ależ wam tutaj wesoło – powiedziała Rangiku, wchodząc do środka. – Ale
to dobrze, bo nic lepiej nie wpływa na morale jak pozytywne nastawienie. Tak
nieoficjalnie witam cię w oddziale, Shuri. Jesteś gotowa na pierwszy trening?
– Oczywiście!
Nadszedł moment, w którym musiałam się z nią pożegnać. Wyściskałam ją raz
jeszcze, życząc powodzenia na pierwszym treningu, po czym ruszyłam w drogę
powrotną, usiłując się nie rozpłakać.
Już miałam opuścić dziedziniec, kiedy dostrzegłam Shuuheia, opierającego
się o główną bramę. Podeszłam bliżej, a on nic nie powiedział, tylko wyciągnął
w moją stronę dłoń, którą chwyciłam. Popatrzył na mnie pytająco, na co
pokiwałam głową, dając znać, że wszystko w porządku. Opuściliśmy dziesiątkę nie
oglądając się za siebie.
– Znosisz to po mistrzowsku – odezwał się Shuuhei po dłuższej chwili
milczenia.
– Naprawdę? Bo w rzeczywistości tonę w rozpaczy – zaśmiałam się nerwowo. –
Muszę się po prostu przyzwyczaić do mieszkania w pojedynkę, bo wiem, że będzie
dobrze. Shuri nic już nie grozi.
Uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco po czym objął ramieniem i pocałował
w skroń. Od razu poczułam się spokojniejsza, otulona jego ciepłą energią
duchową.
Powietrze pachniało zbliżającą się powoli jesienią. Seireitei na powrót
tętniło życiem, niczym dobrze naoliwiona maszyna właśnie naprawiona po awarii.
– Wiesz co, może to trochę głupio zabrzmi, ale... – zaczął Shuuhei, nieco
zakłopotany, jakby coś wstydliwego przyszło mu do głowy. – Pomyślałem sobie, że
skoro Shuri się od ciebie wyprowadziła, to może zamieszkalibyśmy razem?
Uniosłam ze zdziwienia brwi, nieco oszołomiona jego propozycją.
– Tak bez ślubu? To nie wypada – rzuciłam nie zastanawiając się czy mój
żart był na miejscu.
Hisagi zatrzymał się raptownie.
– No to weźmiemy ślub, jeśli tak bardzo ci zależy żeby było porządnie –
wypalił, wzruszając ramionami. Dosłownie opadła mi szczęka. – Co jest, czemu
tak na mnie patrzysz?
– Czy to były oświadczyny?
Do Shuuheia dopiero wtedy musiał dotrzeć sens jego słów, jego twarz
zastygła w wyrazie szoku i momentalnie poczerwieniał. Gapiliśmy się na siebie
dłuższą chwilę, kompletnie oszołomieni, a po chwili wybuchliśmy histerycznym
śmiechem.
– A nie, gdzie tam! – Zakłopotany Shuuhei potarł kark, uciekając gdzieś wzrokiem.
– Dobrze jest, jak jest, prawda? – zachichotałam nerwowo, czując jak
płoną mi policzki
– Ja tam nie narzekam.
– Mi również pasuje.
Shuuhei odetchnął z ulgą. Mi również zrobiło się nieco lżej po wybrnięciu
z tego niefortunnego żartu.
– Ale rozważysz moją propozycję przeprowadzki?
– Rozważę.
– Okej, fajnie.
Ponownie chwycił moją dłoń i ruszyliśmy z powrotem, w kierunku
dziewiątki. Serce łomotało mi w piersi, rozlewając w moim ciele dziwnie gorące
uczucie. Przyjemne uczucie.
*
Podobała mi się moja nowa normalność.
Lubiłam poranki, kiedy budziłam się u boku Shuuheia, witana zaspanym uśmiechem.
Lubiłam pocałunki na pożegnanie, kilka chwil przed wyjściem do pracy i te zaraz
po powrocie z niej.
Lubiłam wolne dni kiedy szłam do Rukongai spotkać się z Lucasem i Linell.
Lubiłam pić herbatę zaparzoną przez Lucasa, z każdym razem coraz smaczniejszą i
słuchać opowieści Linell o codzienności, która w jej oczach była niezwykle
fascynująca.
Lubiłam każdy moment spędzony z Shuri, kwitnącą niczym najpiękniejszy kwiat
wiśni, dorastającą na wspaniałą Shinigami. A przede wszystkim lubiłam
świadomość, że była bezpieczna i szczęśliwa.
Dzięki temu problemy codzienności stawały się maleńkie, ledwie widoczne.
I to też lubiłam.
*
To miał być zwykły trening, na który ja, Shuri i Shuuhei umówiliśmy się
po zakończeniu pracy. Chcieliśmy skorzystać z ostatnich ciepłych dni
października, kiedy liście złociły się na drzewach, a słońce leniwie świeciło
zza chmur. Nie chcąc zajmować pola treningowego dziewiątej dywizji, wybraliśmy
się na granicę Rukongai, gdzie po pewnym czasie przyłączyli się do nas Linell i
Lucas, a jeszcze później dołączyła Rangiku, migająca się od niedokończonej
papierkowej roboty. Kwestią czasu było pojawienie szukającego podwładnej
kapitana Hitsugayi. Jakimś cudem zwykły trening przerodził się w spotkanie
towarzyskie.
Shuri zaprezentowała nam moc swojej Zanpakutou, Aoihime. Półprzezroczyste
ostrze sprawiało wrażenie jakby zostało wykonane ze szkła, rękojeść zdobiły
dwie wstążki, mieniące się różnymi odcieniami błękitu. Podobnie jak mój
Hebimizu Aoihime była Zanpakutou władającym żywiołem wody. Mogłam jedynie
przypuszczać, że to podobieństwo było sprawką mocy przekazanej przeze mnie.
Znów zatęskniłam za Hebimizu. Za jego obecnością wyczuwalną zawsze gdzieś
na skraju świadomości, za siłą którą mi dawał i za poczuciem spokoju. Bez niego
czułam się bezbronna i zdana na łaskę innych.
A jakby tak...?
Shuuhei, Lucas i kapitan Hitsugaya zabrali się za szczegółowy przegląd
miecza Shuri, a Rangiku zajęła Linell opowieścią o jakiejś herbaciarni w
Rukongai. Oddaliłam się od nich, korzystając z okazji i dobyłam miecza.
Ostrze błysnęło w promieniach popołudniowego słońca. Upewniłam się, że
nikt nie zwraca na mnie uwagi, po czym uklękłam pod pobliskim drzewem,
układając Zanpakutou przed sobą. Zamknęłam oczy, pochyliłam głowę i czekałam.
Usiłowałam odciąć się od gwaru rozmów, wybuchów śmiechu Shuri i poleceń
Hisagiego. Skupiłam się na wietrze, w którym czuć było już zbliżającą się
powoli jesień. Wciąż czekałam. Sięgnęłam w głąb siebie, w kierunku źródła
mojego wciąż słabego reiatsu, wyobrażając sobie wątłe światło z każdą chwilą
nabierające blasku. W końcu nie słyszałam już niczego poza cichuteńkim szumem.
Dobiegał z oddali, ale stopniowo stawał się coraz głośniejszy jakby falował
coraz bliżej i bliżej z każdą kolejną sekundą, aż wreszcie usłyszałam cichy
plusk.
Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się na widok znajomego mężczyzny.
__________________________________
Zajęło mi jakieś sto lat, ale wreszcie mogę napisać:
KONIEC.
Tak na początek to chciałabym podziękować każdemu kto kiedykolwiek
zapoznał się z Piekielnym Kwiatem, a w szczególności Laurie January, która wytrwała tutaj do końca i dzięki której
zdecydowałam się wrócić to tego fanfika.
Trochę nie mogę w to uwierzyć, trochę czuję ulgę, że już po wszystkim, a
trochę mi przykro. Piekielny Kwiat to kawał mojego życia i trochę trudno mi się
rozstać z postaciami, które towarzyszyły mi na co dzień od tylu lat.
Czy jestem zadowolona? Z tego, że dotarłam to tego momentu – tak. Gorzej
jeśli chodzi o całość, bo mam sporo zastrzeżeń odnośnie fabuły, pewnych postaci
i wątków, ale wynika to z pisania bez żadnego planu. Tak mi chodzi po głowię
napisanie alternatywnej wersji, nieco bardziej uporządkowanej i umiejscowionej w
innej linii czasowej. Ale pisanie po raz 35641 tej samej historii wydaje mi się
szaleństwem i nie wiem czy jest we mnie aż tyle samozaparcia i wytrwałości.
Póki co robię sobie przerwę od pisania, mam całą stertę książek do
przeczytania, filmów i seriali do obejrzenia oraz gier do ogrania (The Last of
Us here I come <3), ale chciałabym kiedyś wrócić. Jak nie z kolejnym fanfikiem,
to może z własną historią, bo pisanie sprawia mi tyle frajdy, że długo bez
niego nie wytrzymam.
Oczywiście będę kręcić się w pobliżu, żeby być na bieżąco w
bliczowo-fanfikowym świecie.
Pozdrawiam gorąco.
Do zobaczenia!
Oj długo kazałaś mi czekać na ten finał, długo. Ale za to zostałam usatysfakcjonowana w pełni, więc nie mogę narzekać. Nawet nie wiesz, ile ciepła dał mi ten rozdział. Wszyscy trochę dorośli, dojrzeli i wyszli z całej tej kabały z Piekielnym Kwiatem obronną ręką. Cieszę się, choć podejrzewam, że mniejsze i większe niepokoje z nimi zostaną na zawsze. Jednak wciąż mają siebie, a to najważniejsze.
OdpowiedzUsuńParsknęłam śmiechem na te "nie-oświadczyny" tak beztrosko rzucone przez Hisagiego. Cały on i chyba mnie to nie dziwi. Zresztą za każdym razem jestem zachwycona, jak oddajesz jego prawdziwy charakter.
Będzie mi tęskno za tą opowieścią, Makoto i spółką oraz za tym zaglądaniem co jakiś czas, czy nie pojawił się nowy rozdział. Na pewno będzie dziwnie, ale czas iść dalej. Bawiłam się świetnie, choć niejednokrotnie miałam ochotę zamordować Makoto albo HIsagiego, czasami oboje. Będę też czekać, aż ruszysz z kolejną opowieścią.
Dziękuję Ci za poświęcony tej historii czas. Do zobaczenia.
Zajrzałam na swojego bloga w sekcję "linki" i przeglądałam sobie każdego po kolei, większość z ostatnim rozdziałem z 2015/18 roku, tu patrzę i mówię wo, stosunkowo niedawno wyszedł rozdział!
OdpowiedzUsuńByć może jeszcze tu wrócę, muszę dokończyć historię i przypomnieć sobie na którym rozdziale skończyłam.
Ale tak czy siak - gratuluję skończenia historii! W blogach istniejących sto lat to nie lada wyczyn!