049. Transfer / KONIEC

 

Z dedykacją i gorącymi podziękowaniami dla Laurie January.

 

Dźwięk uderzających o siebie drewnianych mieczy rozbrzmiewał echem z pola treningowego dziewiątego oddziału. Zatrzymałam się i popatrzyłam jak moi dawni podopieczni trenowali pod czujnym okiem czwartego oficera, który przyglądał się sparingom. Korygował ich postawę i dawał wskazówki, czyli najprościej ujmując robił to co zawsze przynosiło mi mnóstwo satysfakcji, a czym już się nie mogłam zajmować.

Pogodziłam się z losem, ale skłamałabym gdybym powiedziała, że nie tęskniłam za posiadaniem mocy. Brakowało mi treningów, brakowało mi ćwiczeń z rekrutami, a przede wszystkim brakowało mi poczucia, że mogłam chronić swoich bliskich. Nie żałowałam, że poświęciłam się dla Shuri, ale ostatnio z coraz większym trudem odpędzałam od siebie gorzką refleksję o tym, że zamieniałam się w coraz większy balast. Nikt nie mógł przewidzieć co niosła ze sobą przyszłość, jednak każdy pamiętał, o istnieniu nieprzewidywalnego Aizena Sousuke, który gdzieś w Hueco Mundo planował zapewne kolejne posunięcie, co oznaczało, że prędzej czy później nadejdzie czas kolejnej wojny. Paraliżował mnie strach na myśl, że moja rola ograniczy się do obserwatorki, biernie wyczekującej rezultatów walk, podczas gdy Shuuhei i prawdopodobnie Shuri narażają swoje życia w obronie Soul Society. Dlatego tak zwyczajnie starałam się nie myśleć o takich rzeczach i spychałam je w jak najdalsze zakątki świadomości zajmując się pracą, której może i miałam mniej niż zwykle, ale wciąż była to praca, która sama się nie zrobi.

Ruszyłam do archiwum, gdzie posegregowałam i odłożyłam na miejsce teczki z raportami, odebrane wcześniej od piątego oficera. Shuuhei nie chciał się zgodzić na wydalenie mnie z dywizji, chociaż to zdawało się logiczne w obecnej sytuacji, a zamiast tego zostałam kimś w rodzaju jego asystentki.

Praca administracyjna stała się moim głównym obowiązkiem i w zasadzie powinnam być wdzięczna Shuuheiowi za pozostawienie mnie w oddziale, ale po odkopaniu się z papierkowej roboty czasami zastanawiałam się czy nie lepiej byłoby po prostu odejść. Zamieszkać na obrzeżach Rukongai, gdzieś w okolicy domku Lucasa i Linell aby tam żyć jak zwyczajna dusza, wiodąca proste życie, a potem myślałam jak straszne byłoby mieszkanie z dala od Shuri i Shuuheia. Nie istniało idealne dla mnie wyjście z tej sytuacji i chyba właśnie dlatego tak kurczowo trzymałam się możliwości pozostania w dywizji, danej mi przez Hisagiego. Wciąż też żyłam nadzieją na ewentualny powrót moich mocy. Kuchiki Rukia odzyskała swoje moce Shinigami po tym jak przekazała je Kurosakiemu, więc pozostawała mi jedynie nadzieja, że i moje kiedyś powrócą i dylematy tego typu po prostu znikną.

Wróciłam do kwatery głównej, mijając po drodze dywizjonistów, pozdrawiających uprzejmie skinieniem głowy. Weszłam do gabinetu vice kapitana, w którym zastałam Shuuheia rozmawiającego z Shuri.

– O cześć, Shuri. Widzę, że postanowiłaś dotrzymać Shuuheiowi towarzystwa pierwszego dnia w pracy. – Uśmiechnęłam się do niej, po czym zwróciłam się do Hisagiego. – Jak ci idzie? Mam nadzieję, że się oszczędzasz.

– Nie rozumiem co w tej pracy wymaga oszczędzania się – Shuuhei prychnął z rozbawieniem.

– Oj ty już bardzo dobrze wiesz, co mam na myśli. Całe szczęście, Shuri, że tu jesteś, trochę go przypilnujesz.

Podeszłam do regału w poszukiwaniu potrzebnych mi dokumentów, ale zanim się odwróciłam kątem oka zauważyłam jak wymienili między sobą znaczące spojrzenia, co wydało mi się dość dziwne.

– Co jest grane? – zapytałam.

– Nic takiego – odparła Shuri. Chwyciła dokument leżący na biurku vice kapitana i po dłuższej chwili spoglądania na niego, przeniosła spojrzenie na mnie. – Shuuhei właśnie podpisał mój wniosek o przeniesienie do dziesiątej dywizji.

Od czasów Rukongai byłyśmy niemalże nierozłączne i zawsze wydawało mi się, że ten stan utrzyma się już na zawsze. Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że mogło być inaczej. To przekonanie właśnie roztrzaskało się w mojej głowie niczym szybka, w którą ktoś cisnął kamieniem. Gdzieś w tym moim przekonaniu, że musiałam ją chronić zagubił się jeden bardzo, ale to bardzo istotny fakt.

Shuri nie była moją własnością i absolutnie nie miałam prawa kontrolować jej życia.

Shuuhei i Shuri patrzyli na mnie jakby spodziewali się jakiegoś wybuchu, a ja tak zwyczajnie zamarłam z teczką w dłoniach, kompletnie oniemiała. Kiedyś z pewnością zaczęłabym panikować i nawoływać Shuri do zmiany zdania, tym razem nie czułam takiej potrzeby.

– Co mogę powiedzieć? Będę tęsknić.

Uśmiechnęłam się ciepło do Shuri, a ona momentalnie rozpromieniła się i wyściskała mnie z taką siłą, że prawie zabrakło mi tchu. Pogłaskałam ją po głowie, czując mieszankę najróżniejszych emocji począwszy od radości, przez dumę po jakiś dziwny rodzaj smutku.

– Tylko tyle? – zdziwił się Shuuhei. – Nie powiesz jej żeby została? Nie nawrzeszczysz na mnie za podpisanie jej transferu bez twojej zgody? Co tu się dzieje? Gdzie jest ta Makoto, która panikowała za każdym razem, kiedy Shuri próbowała podjąć decyzję odbiegającą od jej toku myślenia?

– Wygląda na to, że ty się w nią zamieniłeś – powiedziałam, wyswobodziwszy się z uścisku Shuri.

Oburzony już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale najwyraźniej szybko się rozmyślił i tylko wydał z siebie jakiś dziwny dźwięk, coś pomiędzy prychnięciem a warknięciem..

– Ale nie martw się, doskonale cię rozumiem. – Podeszłam do niego i poklepałam go po ramieniu. – Bo jak tu zachować spokój, kiedy nasze kochane maleństwo dorasta, co? Na szczęście znalazłam sposób jak sobie z tym radzić i jeśli chcesz mogę ci go zdradzić.

Puściłam Shuuheiowi oczko, uśmiechając się złośliwie. Sądząc po jego minie, miał ochotę mnie udusić.

Shuri zaś roześmiała się. Sprawiała wrażenie najszczęśliwszej osoby w całym Seireitei. Jej oczy błyszczały, a ona cała zdawała się promieniować blaskiem, którego dawno u niej nie widziałam.

– Kim jesteś i co zrobiłaś z Makoto? – syknął Hisagi. Tym razem to ja się roześmiałam.

Shuri zerwała się na równe nogi, zaczerpując głośno powietrza. Wyglądała jakby uświadomiła sobie przed sekundą coś niezwykle ważnego i nie cierpiącego zwłoki.

– Jeszcze zdążę zanieść wniosek Toshirou – ucieszyła się i pożegnawszy się z nami, pospiesznie wybiegła z biura.

Z korytarza dobiegły nas stłumione okrzyki dywizjonistów najwyraźniej niemal potrąconych przez Shuri i jej prędkie przeprosiny. Westchnęłam rozbawiona, myśląc jak cudownie, że znów była sobą.

– Naprawdę będę za nią tęsknić – powiedziałam, szukając w trzymanej przeze mnie teczce dokumentu, który był mi potrzebny.

– I serio ci to pasuje?

Shuuhei najwyraźniej wciąż nie mógł w to uwierzyć i coraz bardziej mnie to bawiło, ale doszłam do wniosku, że już dość naigrywania się z jego reakcji.

– Prędzej czy później i tak wyfrunęłaby z gniazdka, nie mogę jej powstrzymywać przed dalszym rozwojem. Przeszła przez piekło, dlatego teraz należy jej się wszystko co najlepsze.

Hisagi odchylił się na krześle, spoglądając na mnie z trudnym do rozszyfrowania wyrazem twarzy.

– Całkiem nieźle pamiętam te wszystkie awantury, które mi urządzałaś za każdym razem, kiedy sugerowałem, żeby wysłać Shuri na misję w teren. Nie wspominając o tym, jak nie odzywałaś się do mnie przez tydzień po tym jak złożyła podanie o przyjęcie do akademii.

Wzruszyłam ramionami, czując wstyd na myśl o moim mało racjonalnym zachowaniu.

– Chyba trochę dojrzałam w ciągu ostatnich miesięcy, bo nie zamierzam sprzeczać się z tobą więcej o podobne sprawy. Z resztą to przede wszystkim decyzja Shuri i nic nam do tego.

– No, no, muszę przyznać, ze jestem pod wrażeniem.

Nie było żadnej złośliwości w tych słowach. Po prostu szczere uznanie, od którego zapłonęły mi policzki.

– Cieszę się, że jeszcze jestem w stanie ci jakoś zaimponować i mam nadzieję, że to nie ostatni raz.

Jedyne czego pragnęłam najbardziej na świecie to zapewnić bezpieczeństwo Shuri. Trenowałam ciężko, rosłam w siłę i pięłam się coraz wyżej po szczeblach kariery właśnie dla niej. Chciałam zagwarantować jej wszystko czego sama nie miałam dorastając w Rukongai i do pewnego momentu wydawało mi się, że mój cel został osiągnięty. A potem pojawiła się Piekielny Kwiat burząc ten kruchy porządek na który tyle lat pracowałam.

Ostatnie doświadczenia z nauczyły mnie, że przez nadmierną kontrolę i narzucanie ograniczeń, nie uchronię Shuri przed wszystkimi kataklizmami tego świata. Zaczynałam wierzyć, że jeśli przeznaczenie szykowało dla nas coś strasznego to nic tego nie powstrzyma. Postanowiłam odpuścić i pozwolić jej żyć własnym życiem, podejmować własne decyzje, a swoją rolę ograniczyć jedynie do starszej siostry służącej zawsze dobrą radą i gotową skoczyć za nią w ogień. Życząc jej szczęścia robiłam zdecydowanie więcej dobrego, niż zakazując jej przeniesienia do wymarzonej dywizji. Jeśli istniało coś, dzięki czemu choć trochę mogłam ją jeszcze chronić, to zadbanie o jej dalszy rozwój i uczynienie jej silniejszą Strażniczką Śmierci. I właśnie na tym zamierzałam się teraz skupić.

*

Shuri zawsze miała piękne, długie włosy, stanowiące jeden z jej znaków rozpoznawczych, obok szerokiego uśmiechu i piegów na nosie. Mimo mojego zachwytu, uczucia dziewczynki wobec jej fryzury były raczej umiarkowane. Narzekała, że rozczesywanie ich po kąpieli sprawiało jej problem, więc często jej w tym pomagałam. Lubiłam dotyk jej mokrych, aksamitnie gładkich włosów, a czesanie ich uspokajało mnie. Było w tym coś intymnego. Mogłyśmy się wtedy skupić w stu procentach na sobie, zwierzyć wysłuchać i po prostu dla siebie być. Stanowiło to dla nas ważny rytuał, zwłaszcza w tamtym okresie, kiedy Piekielny Kwiat wyciszyła się na kilka tygodni, a Shuri trudno było powrócić do normalnego funkcjonowania. Dlatego zrobiło mi się trochę przykro w chwili, gdy Shuri oznajmiła, że chciała ściąć włosy.

Nie powinno mnie to w sumie dziwić, krótka fryzura była bardziej praktyczna i zdecydowanie łatwiejsza w utrzymaniu podczas samodzielnego mieszkania. Dla mnie ich ścięcie miało w pewnym sensie wymiar symboliczny. Zamykałyśmy rozdział, na którego zamknięcie nigdy się nie przygotowywałam.

Zawsze mi się wydawało, że w pokoju Shuri znajdowała się masa rzeczy i jeśli kiedykolwiek miałybyśmy je przenieść, to nie zdołałybyśmy tego zrobić za jednym razem. Tymczasem jej najważniejsze rzeczy osobiste zmieściły się w dwóch średniej wielkości kartonowych pudłach.

– Co zamierzasz sobie tutaj urządzić po mojej wyprowadzce? – zapytała, posyłając mi wesoły uśmiech.

– Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym – przyznałam, omiatając wzrokiem dziwnie puste pomieszczenie. – Może zostawię wszystko tak jak jest, w razie gdybyś zechciała wrócić do domu.

– Nie sądzę, żeby to kiedykolwiek miało mieć miejsce – zachichotała, gładząc końcówki włosów, ledwo sięgających jej ramion.

Dawno nie widziałam jej aż tak pewnej siebie, jakby promieniała jakimś wewnętrznym blaskiem. Zdecydowanie wiedziała czego chciała i to sprawiało, że jeśli w mojej głowie pojawiały się jakiekolwiek wątpliwości, to niemalże natychmiast znikały. Pomimo całego żalu na myśl, że po tym jak wreszcie ją odzyskałam, znów się rozstaniemy, czułam przede wszystkim rozpierającą mnie dumę.

– Chciałam zapytać czy jesteś pewna swojej decyzji, ale chyba nie mam co się wysilać. Za to chcę, żebyś wiedziała, że jeśli przyjdzie taki moment, że będziesz potrzebować pomocy, to jestem tu dla ciebie i bez wahania możesz wpadać bez względu na porę dnia.

– Wiem, Nee-chan. Na ciebie zawsze można liczyć.

Shuri, upewniwszy się, że przedmioty wewnątrz są stabilne i nie wypadną w trakcie transportu, wyprostowała się i oparła dłonie na biodrach.

– Gotowe! – oznajmiła.

Każda z nas chwyciła po jednym pudle i ruszyłyśmy do dziesiątki.

Pierwsze mieszkanie Shuri wydawało mi się maleńkie, niewiele większe od jej pokoju w naszej wspólnej kwaterze. Poza futonem, wąską komodą i niskim stolikiem nie zmieściłby się tu żaden większy mebel. Łazienkę musiała dzielić z innymi oficerami o podobnej pozycji, natomiast posiłki spożywane były w oddziałowej kantynie. Najchętniej chwyciłabym Shuri pod pachę i zabrała z powrotem do dziewiątki, trwając w przekonaniu, że w takiej ciasnocie nie da się normalnie funkcjonować, a potem zobaczyłam jej jaśniejącą szczęściem twarz. Nie odezwałam się ani słowem, chociaż na usta cisnęło się tak wiele argumentów i nawoływań o wspólny powrót. Wolałam to przemilczeć i po prostu pomogłam jej się rozpakować.

Kiedy każda rzecz znalazła swoje nowe miejsce, Shuri stanęła na środku pokoju z zadowoleniem przyglądając się efektom. Podeszłam do niej i wyściskałam tak mocno jakbym miała jej już nigdy nie wypuszczać.

– Jesteś taka dzielna, tak świetnie sobie radzisz po tym wszystkim co cię spotkało. – powiedziałam, przyciskając policzek do jej głowy. – Jestem z ciebie taka dumna.

– No wiesz, jakoś muszę sobie radzić – wykrztusiła Shuri. – Dałaś mi drugą szansę i muszę ją wykorzystać.

Odkleiłam się od niej nieco niechętnie, ocierając łzy wzruszenia.

– Wiem, że się powtarzam, ale będę tęsknić za naszym wspólnym mieszkaniem – powiedziałam, poprawiając jej grzywkę.

– Wciąż możemy się odwiedzać, nie odchodzę daleko.

– I całe szczęście, będę wpadać codziennie.

– O nie, bez przesady!

Obie roześmiałyśmy się głośno, wtem rozległo się pukanie do drzwi.

– Ależ wam tutaj wesoło – powiedziała Rangiku, wchodząc do środka. – Ale to dobrze, bo nic lepiej nie wpływa na morale jak pozytywne nastawienie. Tak nieoficjalnie witam cię w oddziale, Shuri. Jesteś gotowa na pierwszy trening?

– Oczywiście!

Nadszedł moment, w którym musiałam się z nią pożegnać. Wyściskałam ją raz jeszcze, życząc powodzenia na pierwszym treningu, po czym ruszyłam w drogę powrotną, usiłując się nie rozpłakać.

Już miałam opuścić dziedziniec, kiedy dostrzegłam Shuuheia, opierającego się o główną bramę. Podeszłam bliżej, a on nic nie powiedział, tylko wyciągnął w moją stronę dłoń, którą chwyciłam. Popatrzył na mnie pytająco, na co pokiwałam głową, dając znać, że wszystko w porządku. Opuściliśmy dziesiątkę nie oglądając się za siebie.

– Znosisz to po mistrzowsku – odezwał się Shuuhei po dłuższej chwili milczenia.

– Naprawdę? Bo w rzeczywistości tonę w rozpaczy – zaśmiałam się nerwowo. – Muszę się po prostu przyzwyczaić do mieszkania w pojedynkę, bo wiem, że będzie dobrze. Shuri nic już nie grozi.

Uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco po czym objął ramieniem i pocałował w skroń. Od razu poczułam się spokojniejsza, otulona jego ciepłą energią duchową.

Powietrze pachniało zbliżającą się powoli jesienią. Seireitei na powrót tętniło życiem, niczym dobrze naoliwiona maszyna właśnie naprawiona po awarii.

– Wiesz co, może to trochę głupio zabrzmi, ale... – zaczął Shuuhei, nieco zakłopotany, jakby coś wstydliwego przyszło mu do głowy. – Pomyślałem sobie, że skoro Shuri się od ciebie wyprowadziła, to może zamieszkalibyśmy razem?

Uniosłam ze zdziwienia brwi, nieco oszołomiona jego propozycją.

– Tak bez ślubu? To nie wypada – rzuciłam nie zastanawiając się czy mój żart był na miejscu.

Hisagi zatrzymał się raptownie.

– No to weźmiemy ślub, jeśli tak bardzo ci zależy żeby było porządnie – wypalił, wzruszając ramionami. Dosłownie opadła mi szczęka. – Co jest, czemu tak na mnie patrzysz?

– Czy to były oświadczyny?

Do Shuuheia dopiero wtedy musiał dotrzeć sens jego słów, jego twarz zastygła w wyrazie szoku i momentalnie poczerwieniał. Gapiliśmy się na siebie dłuższą chwilę, kompletnie oszołomieni, a po chwili wybuchliśmy histerycznym śmiechem.

– A nie, gdzie tam! – Zakłopotany Shuuhei potarł kark, uciekając gdzieś wzrokiem.

– Dobrze jest, jak jest, prawda? – zachichotałam nerwowo, czując jak płoną mi policzki

– Ja tam nie narzekam.

– Mi również pasuje.

Shuuhei odetchnął z ulgą. Mi również zrobiło się nieco lżej po wybrnięciu z tego niefortunnego żartu.

– Ale rozważysz moją propozycję przeprowadzki?

– Rozważę.

– Okej, fajnie.

Ponownie chwycił moją dłoń i ruszyliśmy z powrotem, w kierunku dziewiątki. Serce łomotało mi w piersi, rozlewając w moim ciele dziwnie gorące uczucie. Przyjemne uczucie.

*

Podobała mi się moja nowa normalność.

Lubiłam poranki, kiedy budziłam się u boku Shuuheia, witana zaspanym uśmiechem. Lubiłam pocałunki na pożegnanie, kilka chwil przed wyjściem do pracy i te zaraz po powrocie z niej.

Lubiłam wolne dni kiedy szłam do Rukongai spotkać się z Lucasem i Linell. Lubiłam pić herbatę zaparzoną przez Lucasa, z każdym razem coraz smaczniejszą i słuchać opowieści Linell o codzienności, która w jej oczach była niezwykle fascynująca.

Lubiłam każdy moment spędzony z Shuri, kwitnącą niczym najpiękniejszy kwiat wiśni, dorastającą na wspaniałą Shinigami. A przede wszystkim lubiłam świadomość, że była bezpieczna i szczęśliwa.

Dzięki temu problemy codzienności stawały się maleńkie, ledwie widoczne.

I to też lubiłam.

*

To miał być zwykły trening, na który ja, Shuri i Shuuhei umówiliśmy się po zakończeniu pracy. Chcieliśmy skorzystać z ostatnich ciepłych dni października, kiedy liście złociły się na drzewach, a słońce leniwie świeciło zza chmur. Nie chcąc zajmować pola treningowego dziewiątej dywizji, wybraliśmy się na granicę Rukongai, gdzie po pewnym czasie przyłączyli się do nas Linell i Lucas, a jeszcze później dołączyła Rangiku, migająca się od niedokończonej papierkowej roboty. Kwestią czasu było pojawienie szukającego podwładnej kapitana Hitsugayi. Jakimś cudem zwykły trening przerodził się w spotkanie towarzyskie.

Shuri zaprezentowała nam moc swojej Zanpakutou, Aoihime. Półprzezroczyste ostrze sprawiało wrażenie jakby zostało wykonane ze szkła, rękojeść zdobiły dwie wstążki, mieniące się różnymi odcieniami błękitu. Podobnie jak mój Hebimizu Aoihime była Zanpakutou władającym żywiołem wody. Mogłam jedynie przypuszczać, że to podobieństwo było sprawką mocy przekazanej przeze mnie.

Znów zatęskniłam za Hebimizu. Za jego obecnością wyczuwalną zawsze gdzieś na skraju świadomości, za siłą którą mi dawał i za poczuciem spokoju. Bez niego czułam się bezbronna i zdana na łaskę innych.

A jakby tak...?

Shuuhei, Lucas i kapitan Hitsugaya zabrali się za szczegółowy przegląd miecza Shuri, a Rangiku zajęła Linell opowieścią o jakiejś herbaciarni w Rukongai. Oddaliłam się od nich, korzystając z okazji i dobyłam miecza.

Ostrze błysnęło w promieniach popołudniowego słońca. Upewniłam się, że nikt nie zwraca na mnie uwagi, po czym uklękłam pod pobliskim drzewem, układając Zanpakutou przed sobą. Zamknęłam oczy, pochyliłam głowę i czekałam. Usiłowałam odciąć się od gwaru rozmów, wybuchów śmiechu Shuri i poleceń Hisagiego. Skupiłam się na wietrze, w którym czuć było już zbliżającą się powoli jesień. Wciąż czekałam. Sięgnęłam w głąb siebie, w kierunku źródła mojego wciąż słabego reiatsu, wyobrażając sobie wątłe światło z każdą chwilą nabierające blasku. W końcu nie słyszałam już niczego poza cichuteńkim szumem. Dobiegał z oddali, ale stopniowo stawał się coraz głośniejszy jakby falował coraz bliżej i bliżej z każdą kolejną sekundą, aż wreszcie usłyszałam cichy plusk.

Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się na widok znajomego mężczyzny.

 

__________________________________

 

Zajęło mi jakieś sto lat, ale wreszcie mogę napisać:

KONIEC.

Tak na początek to chciałabym podziękować każdemu kto kiedykolwiek zapoznał się z Piekielnym Kwiatem, a w szczególności Laurie January, która wytrwała tutaj do końca i dzięki której zdecydowałam się wrócić to tego fanfika.

Trochę nie mogę w to uwierzyć, trochę czuję ulgę, że już po wszystkim, a trochę mi przykro. Piekielny Kwiat to kawał mojego życia i trochę trudno mi się rozstać z postaciami, które towarzyszyły mi na co dzień od tylu lat.

Czy jestem zadowolona? Z tego, że dotarłam to tego momentu – tak. Gorzej jeśli chodzi o całość, bo mam sporo zastrzeżeń odnośnie fabuły, pewnych postaci i wątków, ale wynika to z pisania bez żadnego planu. Tak mi chodzi po głowię napisanie alternatywnej wersji, nieco bardziej uporządkowanej i umiejscowionej w innej linii czasowej. Ale pisanie po raz 35641 tej samej historii wydaje mi się szaleństwem i nie wiem czy jest we mnie aż tyle samozaparcia i wytrwałości.

Póki co robię sobie przerwę od pisania, mam całą stertę książek do przeczytania, filmów i seriali do obejrzenia oraz gier do ogrania (The Last of Us here I come <3), ale chciałabym kiedyś wrócić. Jak nie z kolejnym fanfikiem, to może z własną historią, bo pisanie sprawia mi tyle frajdy, że długo bez niego nie wytrzymam.

Oczywiście będę kręcić się w pobliżu, żeby być na bieżąco w bliczowo-fanfikowym świecie.

Pozdrawiam gorąco.

Do zobaczenia!

Komentarze

  1. Oj długo kazałaś mi czekać na ten finał, długo. Ale za to zostałam usatysfakcjonowana w pełni, więc nie mogę narzekać. Nawet nie wiesz, ile ciepła dał mi ten rozdział. Wszyscy trochę dorośli, dojrzeli i wyszli z całej tej kabały z Piekielnym Kwiatem obronną ręką. Cieszę się, choć podejrzewam, że mniejsze i większe niepokoje z nimi zostaną na zawsze. Jednak wciąż mają siebie, a to najważniejsze.
    Parsknęłam śmiechem na te "nie-oświadczyny" tak beztrosko rzucone przez Hisagiego. Cały on i chyba mnie to nie dziwi. Zresztą za każdym razem jestem zachwycona, jak oddajesz jego prawdziwy charakter.
    Będzie mi tęskno za tą opowieścią, Makoto i spółką oraz za tym zaglądaniem co jakiś czas, czy nie pojawił się nowy rozdział. Na pewno będzie dziwnie, ale czas iść dalej. Bawiłam się świetnie, choć niejednokrotnie miałam ochotę zamordować Makoto albo HIsagiego, czasami oboje. Będę też czekać, aż ruszysz z kolejną opowieścią.
    Dziękuję Ci za poświęcony tej historii czas. Do zobaczenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajrzałam na swojego bloga w sekcję "linki" i przeglądałam sobie każdego po kolei, większość z ostatnim rozdziałem z 2015/18 roku, tu patrzę i mówię wo, stosunkowo niedawno wyszedł rozdział!

    Być może jeszcze tu wrócę, muszę dokończyć historię i przypomnieć sobie na którym rozdziale skończyłam.

    Ale tak czy siak - gratuluję skończenia historii! W blogach istniejących sto lat to nie lada wyczyn!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz