017. Spotkanie

Wróciłam na teren dziewiątej dywizji, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Lucas powinien być już w domu, więc chyba powinnam do niego iść. Czy może lepszym posunięciem byłoby odnalezienie Shuuheia i powiedzenie mu o tym, co się stało w gabinecie kapitana Hitsugayi? Westchnęłam. Normalnie, podjęcie tak prozaicznej decyzji nie sprawiłoby takiego trudu, ale dzisiejsze wydarzenia spowodowały, że w mojej głowie zapanował kompletny chaos. Powinnam szukać odpowiedzi na to, co działo się z Shuri, ale nie miałam pojęcia, gdzie jej szukać ani od czego miałam zacząć. Czułam, że to wszystko powoli zaczynało mnie przerastać. Jeden, pozornie niewiele znaczący incydent, był przedsmakiem tej tragedii, o której już niedługo będzie głośno w całej Społeczności Dusz. W końcu tutaj wieści rozchodziły się w mgnieniu oka.
Zniechęcona tą świadomością dotarłam do mieszkania i już miałam otwierać drzwi, kiedy zatrzymał mnie znajomy głos.
-     Wszędzie cię szukałem.
Odwróciłam się w stronę właściciela głosu. Hisagi zmierzył mnie spojrzeniem od góry do dołu.
-     Stało się coś? – zapytałam.
-     Coś mi się wydaje, że mógłbym zapytać dokładnie o to samo – odparł. – Nie wyglądasz najlepiej.
-     No co ty nie powiesz – mruknęłam uciekając gdzieś wzrokiem, byle tylko nie patrzeć mu w oczy. Jednak nie potrafiłam mu o tym powiedzieć. Nie teraz. – Jeśli mnie szukałeś, to pewnie masz mi coś do powiedzenia.
Skoro zadał sobie tyle trudu, żeby mnie odszukać, to sprawa, którą miał mi przekazać musiała być ważna, a to nie napawało mnie radością. W tej chwili wolałabym schować się gdzieś przed całym światem, żeby zapomnieć o tym, co dzisiaj się stało.
-     W zasadzie, to pewna osoba chciałaby z tobą jeszcze dziś porozmawiać – oznajmił Hisagi.
Znów na niego spojrzałam, nie kryjąc zdziwienia. Nagle wydał mi się śmiertelnie poważny, co  z pewnością nie wróżyło niczego dobrego.
Poprosił mnie, żebym poszła razem z nim, więc niechętnie to zrobiłam. Nie wyjaśnił, gdzie idziemy, ale nie musiałam się nad tym długo zastanawiać, bo drogę, którą mnie prowadził znałam na pamięć. Jego, a właściwie naszym celem, była kwatera główna. Jedyne miejsce, jakie przyszło mi na myśl, gdy uświadomiłam sobie, gdzie idziemy, to gabinet kapitana. Prawdę powiedziawszy, nie chciałam wiedzieć, co tam mnie czekało.
-     Mogłeś od razu powiedzieć, że kapitan chce ze mną rozmawiać.
Nic nie odpowiedział, tylko szedł przed siebie, nie zaszczycając mnie nawet przelotnym spojrzeniem. Z każdym krokiem byłam coraz bardziej poirytowana. Nienawidziłam takich momentów, kiedy trzymał mnie w niepewności i nie miałam pojęcia, czego się po nim spodziewać. A z doświadczenia wiedziałam, że po nim spodziewać można się wszystkiego.
Postanowiłam nie odzywać się przez resztę drogi, starając się przy okazji nie denerwować za bardzo na niego. W końcu, kiedy znaleźliśmy się na miejscu i otworzył przede mną drzwi do gabinetu kapitana, kompletnie mnie zamurowało.
Ayami siedziała na swoim miejscu za kapitańskim biurkiem i była to najnormalniejsza rzecz na świecie. Tylko dlaczego tuż przed nią stał Lucas?! Spojrzałam na Shuuheia, jakby miało mi to pomóc w znalezieniu odpowiedzi na to pytanie. Jedyny możliwy wniosek, który nasuwał mi się w tej chwili, był zbyt brutalny, by mógł być prawdziwy.
Powiedział jej.
Nie. To niemożliwe. Hisagi na pewno nie powiedział Ayami o tym, że Lucas był Arrancarem. Przecież obiecał.
Poczułam, jak położył mi dłoń na ramieniu, jednocześnie zmuszając, bym weszła do środka. Nie potrafiłam stawić mu oporu. Weszłam do gabinetu, usiłując nie dać ponieść się emocjom i myśleć jak najbardziej racjonalnie. Z pewnością Lucas został wezwany przez Ayami, gdyż ona dowiedziała się o incydencie w dziesiątej dywizji, a jego prawdziwa tożsamość wciąż była tajemnicą. Trzymałam się tej myśli, jak ostatniej deski ratunku.
-     Witaj, Kawasumi-san – rzekła serdecznie kobieta. – Cieszę się, że mogę z tobą jeszcze dziś porozmawiać.
-     Dobry wieczór, pani kapitan – odparłam spokojnie, podchodząc bliżej. Niestety nie mogłam odwzajemnić radości z tego spotkania.
Nie potrafiłam stwierdzić, czy była zła, czy nie. Wyglądała tak samo, jak zawsze. Miałam ogromną nadzieję, że moje obawy były bezpodstawne.
-     Panowie, moglibyście zostawić nas same?
Widziałam, jak Shuuhei zawahał się przed opuszczeniem gabinetu. Lucas bez słowa wyszedł. Miałam dziwne wrażenie, że ten gest był wyrazem rezygnacji, jakby Ayami sama zdążyła wydać na niego wyrok śmierci.
-     Usiądź, proszę.
Kobieta wskazała na miejsce przed sobą. Niechętnie zmusiłam się, by podejść bliżej i zająć je. Wlepiłam wzrok w blat biurka i ani myślałam spojrzeć Ayami w oczy.
Kiedy zostałyśmy zupełnie same, odważyłam się odezwać.
-     Czy coś się stało?
-     W zasadzie, można powiedzieć, że tak. Dowiedziałam się bardzo ciekawej rzeczy na temat Hidaki-san – oznajmiła. – Chociaż wydaje mi się, że w tej sytuacji powinnam raczej użyć jego prawdziwego nazwiska – dodała.
***
Czuł się teraz nieco rozczarowany. Miał nadzieję, że kapitan pozwoli im zostać w środku podczas jej rozmowy z Kawasumi. Był ciekaw, jak zareaguje. Skoro wszystko dobrze się skończyło i Ayami pomoże im w ukrywaniu Weissa, to chyba nie powinna się denerwować. Chociaż i tak nie był pewien w stu procentach co zrobi, kiedy się dowie.
Wydawało mu się, że jej przyszłe zachowanie będzie mógł jakoś przewidzieć, obserwując Arrancara. Niestety ten stał z dala od niego, nie przejawiając jakichkolwiek emocji, jak zwykle z resztą. Zastanawiał się, czy przy niej też taki jest. A jeśli tak, to jak ona wytrzymywała z kimś takim pod jednym dachem? Jeśli miałby się nad tym teraz zastanowić, to nie podobało mu się, że mieszkali razem. I nie potrafił uzasadnić dlaczego. Ot tak, po prostu. Cieszył go fakt, że miało to się zmienić.
Arrancar rzucił mu krótkie spojrzenie.
Dosyć długo to trwało. Całkiem możliwe, że Makoto postanowiła opowiedzieć Ayami o tym, czego sam dowiedział się dosłownie przed chwilą od podopiecznego Kawasumi. Choć początkowo nie potrafił uwierzyć, że Shuri zaatakowała kapitana Hitsugayę. Dopiero, kiedy przypomniał sobie, że mała Kawasumi kilka tygodni temu chciała udusić swoją starszą siostrę, zdał sobie sprawę, że mogło to być rzeczywiście prawdą. Potem przypomniał sobie minę Makoto, w chwili, gdy spotkał ją pod jej mieszkaniem i z przerażeniem stwierdził, że Weiss nie opowiadał mu żadnych bajek.
Drzwi do gabinetu otworzyły się cicho. Kawasumi, wychodząc, nie obdarzyła go nawet przelotnym spojrzeniem. Nie miała zamiaru się zatrzymać, jak wywnioskował. Weiss ruszył za nią, więc Hisagi poszedł w jego ślady.
Była zła.
Westchnął zrezygnowany. Jak zwykle, nie bardzo wiedział, o co jej chodziło. Przecież wszystko potoczyło się tak, jak to sobie zaplanował, a jego plan miał w założeniu uszczęśliwienie jej. No, może „uszczęśliwienie” to zbyt mocne słowo. Nie chciał, by rzucała mu się w ramiona, entuzjastycznie dziękując. Nie oczekiwał także, że będzie skakać wokół niego z radości i wyrażać swoją głęboką wdzięczność, ale przede wszystkim nie chciał, by się na niego złościła. Według jego idealnej wersji wydarzeń miała po prostu ze zrozumieniem przyjąć to do wiadomości bez żadnych wybuchów większych uczuć czy to pozytywnych, czy negatywnych.
Byli już na terenie kwater mieszkalnych, jednocześnie zbliżając się coraz bardziej do jej domu. Nieco niepewnie podszedł bliżej.
-     Wszystko w porządku?
W odpowiedzi prychnęła, wyraźnie zirytowana i pokręciła głową.
-     Shuri jest w areszcie – warknęła, odwracając się w jego stronę. – Powiedz mi, jak wszystko może być w porządku?! Myślałam, że mogę ci ufać, a ty robisz coś takiego! Jak mogłeś? Przecież obiecałeś, że nic jej nie powiesz!
Nie chciał się z nią teraz kłócić. To naprawdę była ostatnia rzecz, której potrzebował w dniu dzisiejszym.
-     Spokojnie. Wszystko dobrze się skończyło. Kapitan dochowa tajemnicy.
-     Ale ty jej nie dochowałeś! Co z tego, że ona to obiecała, skoro taką samą obietnicę ty mi złożyłeś i zawiodłeś mnie.
Nie wiedział, co powiedzieć. Tak najzwyczajniej w świecie nie potrafił dobrać odpowiednich słów na swoją obronę. Nie przewidział, że będzie się na niego wściekać. Tak samo, jak nie przewidział, że Shuri omal nie zabije kapitana Hitsugayi. Wiedział, że właśnie to wpłynęło na tak podły nastrój Kawasumi i nie było w tym nic nadzwyczajnego.
Gdyby tylko wiedział, co miało się dziś stać, odłożyłby tę rozmowę na później. Przez myśl przeszła mu nawet absurdalna ochota cofnięcia całego dnia, by móc zapobiec tym wszystkim wydarzeniom.
Ale co takiego mógłby zrobić?

Komentarze

  1. A jednak powiedział... No cóż, właściwie Hisagi miał rację. Gdyby kapitan nie wiedziała, a to wszystko wyszłoby na jaw, ani on ani Makoto nie mogliby już dalej żyć w Społeczności, zwłaszcza, że chowali świadomie "zdrajce", prawda? Mimo wszystko dobrze, że zaakceptowała Luke'a w dywizji i była przychylna, ale czuję, że tylko do czasu...
    Zaczęłam się poważnie zastanawiam: a może Weiss wcale nie ma takich dobrych intencji?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz