020. Rozprawa
Jeszcze tego samego
dnia, kiedy otrzymałam wiadomość o rozprawie, dowiedziałam się od Rangiku,
że ona i Toshirou również mają się na niej stawić. Zrozumiałe dla mnie było,
że Matsumoto, która podobnie jak ja była świadkiem, miała złożyć zeznania. Nie
sądziłam jednak, że kapitan Hitsugaya, ofiara Shuri, także będzie zeznawać,
aczkolwiek nie powinno mnie to przecież dziwić. Oczywiście automatycznie
pomyślałam, żeby prosić Toshirou, o wstawienie się za Shuri, co tak na
dobrą sprawę było niedorzeczne. Po tym co się stało, nie miałam prawa, prosić
go o cokolwiek. Mogłam jedynie przepraszać.
To przerażające w jak
szybkim tempie minął tydzień. Czas jeszcze nigdy nie wydawał mi się czymś aż
tak bardzo niekontrolowanym. Zazwyczaj w godzinach pracy potrafiłam
doskonale rozplanować wszystkie obowiązki, by wykonać je do wyznaczonego
terminu. Niestety przez te siedem dni byłam takim kłębkiem nerwów, że w żaden
sposób nie potrafiłam zmusić się do zrobienia czegokolwiek. Byłam kompletnie
bezużyteczna i gdyby nie pomoc kilku innych (o dziwo wyrozumiałych)
dywizjonistów miałabym pewnie kłopoty z powodu lekceważenia obowiązków. Choćbym
nie wiadomo jak bardzo się starała, to nie przestawałam myśleć o prawdopodobnej
karze śmierci. Nie potrafiąc znieść napięcia, wszystkie moje obawy wyrzucałam z siebie,
gdy w pobliżu był Shuuhei albo Lucas. Musiało to być naprawdę irytujące,
bo pewnego dnia, kiedy zamęczałam Hisagiego swoim lamentem, on nie wytrzymał i najzwyczajniej
w świecie na mnie nawrzeszczał.
-
Hisagi-san nie może już na ciebie patrzeć.
Spiorunowałam
wzrokiem Renjiego, który zdecydował się odwiedzić mnie dziś po skończonej pracy
i cierpliwie czekał na herbatę, którą właśnie dla niego parzyłam.
-
Doceniam
szczerość, ale prawdę powiedziawszy, nie musiałam tego wiedzieć.
Wróciłam do
parzenia herbaty. Abarai chwycił jedną z okrągłych podkładek pod kubki i zaczął
toczyć po blacie.
-
Ach,
nie w tym sensie. – Machnął ręką, a podkładka straciła oparcie
i przewróciła się. – Opowiadał mi o tym, w jak ponurym nastroju ostatnio
jesteś i można było łatwo się domyślić, że nie bardzo mu się to podoba.
Położyłam
dwa kubki z parującym napojem na stole i usiadłam na jednej z poduszek.
-
Masz
szczęście, że nie masz mnie w dywizji, inaczej ty też miałbyś mnie dość.
Renji
wbił we mnie dziwne spojrzenie, więc szybko odwróciłam wzrok. Przez chwilę
siedzieliśmy w milczeniu, chociaż sama nie wiedziałam, co je wywołało.
-
Wiesz,
może na to nie wygląda, ale on się naprawdę martwi. Dlatego twój zły nastrój
tak na niego działa – oznajmił wreszcie Abarai rzeczowym tonem.
-
Powiedział
pan psycholog – prychnęłam.
-
Dobra,
zmieniamy temat – burknął nieco zirytowany. – Słyszałem, że na rozprawie ma się
pojawić kapitan Hitsugaya.
-
Ale
też temat zmieniłeś.
-
Jestem
po prostu ciekaw, a wolałbym uzyskać informacje z pierwszej ręki, a nie
jakieś podkolorowane plotki.
Westchnęłam i upiłam
łyk herbaty. Nie powinnam się dziwić, że to go interesowało.
-
Tak,
to prawda, chociaż wydaje mi się to dziwne, że z takimi obrażeniami będzie
mógł opuścić szpital po tygodniu.
-
Ja
tam nie widzę w tym nic dziwnego, w końcu zajęła się nim sama kapitan
Unohana. W przeciwnym razie zapewne poleżałby jeszcze jakiś czas.
-
W zasadzie
masz rację. Ataki na kapitanów zdarzają się tak rzadko, że zdążyłam zapomnieć,
o tym specjalnym przywileju, jakim jest pomoc Unohany.
-
A
ten twój koleżka, Arrancar?
-
Co z
nim?
-
Jego
bohaterski wyczyn, chyba nie został niezauważony – zakpił. – On też ma się tam
pokazać?
Pokręciłam
przecząco głową.
-
Całe
szczęście wystarczą zeznania, które Lucas ma złożyć Ayami. Jest za niski rangą,
by uczestniczyć w takim zebraniu – wyjaśniłam. – Wolę nie wiedzieć, co mogłoby
się stać, gdyby miał stanąć twarzą w twarz z generałem.
Skinął
głową ze zrozumieniem. Opróżnił swój kubek i po raz kolejny wlepił we mnie
spojrzenie, jednak tym razem uśmiechnął się łobuzersko.
-
Będzie
dobrze.
Wymusiłam
uśmiech. Gdyby te dwa słowa nie irytowały mnie tak bardzo, zapewne byłabym mu
wdzięczna za okazanie otuchy. Niestety już tyle osób je powtarzało, że już
dawno zdążyły stracić swoją moc.
*
Zgodnie
z informacjami, jakie przekazała mi kapitan Ayami, rozprawa miała odbyć
się po przerwie obiadowej, w sali zebrań pierwszej dywizji. Po
nieprzespanej nocy i prowizorycznym treningu z rekrutami, stawiłam
się tam przed czasem. W okolicy nie było zbyt wielu Shinigami. Zapewne
wciąż korzystali z czasu wolnego, który w tym momencie dla mnie był
bardziej karą niż zbawieniem. Chciałam pozbyć się wreszcie tej niepewności i mieć
to wszystko za sobą. Starałam się nie mieć nadziei na dobre zakończenie i przygotować
na najgorsze. Wolałabym zostać mile zaskoczona, niż boleśnie rozczarowana.
Po
pewnym czasie zaczęli przychodzić kapitanowie poszczególnych dywizji. Od czasu
wymordowania Rady Czterdziestu Sześciu, władza sądownicza leżała w rękach
głównodowodzącego. Chociaż niewiele procesów miało miejsce do tej pory, to
wszystkie odbyły się w trakcie zebrań dla kapitanów.
Niewielu
dowódców poświęciło mi jakąkolwiek uwagę. Przeważnie były to tylko przelotne
spojrzenia, bez jakichkolwiek komentarzy. Jedynie kapitan Kyouraku zatrzymał
się, by chwilkę porozmawiać i Ayami przypomniała po raz setny, że postara
się zrobić wszystko, co w jej mocy, by wyrok nie był zbyt surowy.
Jako
ostatni przybył kapitan Hitsugaya w towarzystwie vice kapitan Matsumoto.
Musiał dołączyć do pozostałych dowódców, więc ja i Rangiku czekałyśmy aż
zostaniemy wywołane. Blondynka od razu zasypała mnie najświeższymi plotkami,
dla rozluźnienia atmosfery. Starałam się co jakiś czas wtrącać jakieś krótkie
zdania na potwierdzenie tego, że słucham, chociaż nie zawsze sens jej
wypowiedzi do mnie dochodził, całe szczęście dostała takiego słowotoku, że nie
zwracała na to uwagi. W końcu została poproszona o wejście do sali
zebrań. Kiedy zniknęła za ogromnymi wrotami, oparłam się o ścianę,
wykręcając nerwowo palce. Słyszałam przytłumiony głos Rangiku, ale nie
rozróżniałam słów. Może nawet nie chciałam ich rozróżniać.
Mogłabym
przysiąc, że minęła wieczność od kiedy, gdy tam weszła do momentu, gdy wyłoniła
się z sali. Nie zdążyłam odezwać się słowem, kiedy usłyszałam, jak ktoś
wypowiedział moje nazwisko i imię. Wydawało mi się, że moje ciało poruszało
się samo, bo chwilę później klęczałam przed generałem Yamamoto, wbijając wzrok
w drewnianą podłogę. Zostałam poproszona o złożenie zeznań, więc
wyrecytowałam wszystko z najdrobniejszymi szczegółami omijając to, kim
naprawdę jest Hidaka Kyohei. Starałam się skupić na konkretnych informacjach
i nie dać ponieść emocjom. Nie wspominałam o Piekielnym Kwiecie. Nie
miało to większego sensu, w końcu to tylko przypuszczenia.
Kiedy
skończyłam i zostałam poproszona o wycofanie się, usłyszałam, jak
ponownie wywołano Rangiku. Kobieta podeszła do mnie i razem obserwowałyśmy
w milczeniu kapitanów, wymieniających uwagi w tej sprawie. Sam
generał pytał o coś kapitana Hitsugayę. Nie mogłam i nie chciałam nawet
skupiać swojej uwagi na tym, co się tu działo. Bałam się nawet myśleć o tym,
jaki może być wyrok.
Jedno uderzenie
drewnianą laską o podłogę, a na sali zapanowała natychmiastowa cisza.
Spokój powrócił w mgnieniu oka. Po raz kolejny kilkanaście par oczu skierowało
się ku starcowi. Wzięłam głęboki oddech, czekając na nieuniknione.
- Kawasumi
Shuri, członkini dziewiątej dywizji dopuściła się haniebnego czynu. Zaatakowała
kapitana, co jest równoznaczne z karą śmierci.
Mogłabym przysiąc,
że na moment moje serce przestało pracować. Na sali rozległy się szmery.
Kolejne uderzenie laski w podłogę przywróciło spokój.
- Jednakże
– generał kontynuował – biorąc pod uwagę czasową niepoczytalność oskarżonej
oraz wstawiennictwo poszkodowanego, jestem w stanie obniżyć wyrok do
minimum. Oskarżona pozostanie w areszcie na czas nieokreślony i będzie
pod stałą obserwacją dywizji czwartej i dwunastej, a jej Zanpakutou
zostanie skonfiskowany.
Reszty
nie słyszałam, wydawało mi się, że moje serce wybuchnie z euforii, która
mnie ogarnęła. Ta jedna myśl przesłaniała wszystko inne.
Shuri będzie żyć.
*
- Wystarczy
już, Kawasumi. Nie musisz tego mówić po raz tysięczny.
Kapitan
Hitsugaya sprawiał wrażenie poirytowanego, kiedy kolejny raz podczas krótkich
dziesięciu minut usłyszał ode mnie podziękowania. To jedno słowo mimowolnie
opuszczało moje usta i nie mogłam tego powstrzymać. Ulga, którą teraz
czułam, była nie do opisania. Nie mam pojęcia, co bym zrobiła, gdyby nie
dowódca dziesiątej dywizji.
- Kiedy
ja jestem naprawdę wdzięczna za to, co kapitan zrobił. Nie wiem, jak mam
kapitanowi dziękować.
- Udawaj,
że nic się nie stało – odparł sucho.
Lodowate spojrzenie
turkusowych tęczówek wbił przed siebie. Mimo tego chłodu w jego oczach nie
dało się nie zauważyć, że także się cieszy.
Nie spodziewałam się
tego, że wstawi się za Shuri. Nie miałam nawet pojęcia, dlaczego to zrobił.
Owszem, przyjaźnili się, nie ma co tego ukrywać. Jednak wydawało mi się, że
tamten atak wszystko zniszczył.
-
Koniecznie
musimy to uczcić – oznajmiła Rangiku, a odpowiedział jej pełen dezaprobaty
wzrok Toshirou. – Co to za spojrzenie kapitanie? Tylko mi nie mów, że nie ma
okazji do świętowania. W końcu odważyłeś się przyznać publicznie do tego, że
jest tu ktoś, kogo darzysz cieplejszymi uczuciami. Ach, to przecież już druga
osoba, nie zapominajmy o Hinamori.
-
Ucisz
się Matsumoto – mruknął chłopiec.
Ich
przekomarzanie wydało mi się nagle niezwykle zabawne i po raz pierwszy, od
incydentu w dziesiątej dywizji, roześmiałam się, kiedy Rangiku rzuciła
jakąś uwagę w stronę kapitana.
Nagle
zza zakrętu wyłoniła się znajoma sylwetka Lucasa, który przyjrzał mi się
uważnie, jak tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały. Posłałam w jego stronę
uśmiech i skinęłam głową, a na jego twarzy wykwitł wyraz ulgi.
-
Och,
Lucas, miło cię widzieć – zaświergotała Rangiku.
Arrancar
skinął głową na powitanie.
- Mówiłem,
że będzie dobrze – zwrócił się do mnie, a na jego twarzy zabłąkał się
lekki uśmiech.
Lubiłam, kiedy się
uśmiechał, bo robił to bardzo rzadko. Ten widok sprawiał, że na kilka chwil
zapominałam, kim był naprawdę, choć nigdy nie traktowałam go jako Arrancara.
-
To
teraz idziemy przekazać dobrą nowinę Shuuheiowi? – zapytała Matsumoto.
-
Właściwie,
to chciałam iść teraz do Shuri .
Blondynka skinęła głową ze zrozumieniem.
-
Pójdę
z tobą, Kawasumi – odezwał się Toshirou.
Poczułam, jak moje brwi mimowolnie
kierują się ku górze.
Drogę
do aresztu przebyliśmy w milczeniu. Nawet nie próbowałam rozpocząć
rozmowy, bo wiedziałam, że nie powstrzymam się przed kolejnym okazaniem
wdzięczności. Tym razem na usta cisnęły mi się podziękowania za to, że zechciał
tam iść. Byłam pewna, że jego obecność ucieszy Shuri, która tak bardzo martwiła
się o niego. Miałam ogromną nadzieję, że chłopiec będzie w stanie
przywołać uśmiech na twarz Shuri.
Dwóch strażników,
pilnujących celi, ukłoniło się, kiedy razem z kapitanem wkroczyliśmy do
aresztu. Bez wahania podeszłam do krat. Shuri siedziała na pryczy, obejmując
kolana ramionami. Musiała usłyszeć kroki, uniosła lekko głowę. Jej oczy rozszerzyły
się ze zdziwienia, a lekko rozchylone usta uformowały się w uśmiechu.
- Toshirou!
– zawołała, a w jej głosie wyraźnie dało się usłyszeć radość.
Poderwała się
z miejsca i podbiegła do krat. Wesołe iskierki zatańczyły w jej
szarych oczach, które wpatrzone były w turkusowe tęczówki chłopca.
- Dla
ciebie kapitan Hitsugaya, Chochliku.
Włożył rękę między
kraty i pogłaskał ją po głowie.
- Cieszę
się, że nic ci nie jest – powiedziała drżącym głosem i otarła nagromadzone
w oczach łzy, zanim te popłynęły po policzkach.
- Chyba
nie myślałaś, że tak łatwo będzie można się mnie pozbyć, co? – Zmierzył ją
wzrokiem. – A w ogóle, to ile można ryczeć? Ogarnij się wreszcie.
- Daj
mi spokój, Mini Kapitanie. Cieszę się, że jesteś zdrowy, a ty tak mi
odpłacasz.
Cofnęła się o krok
do tyłu.
- Ja
ci dam Mini Kapitana, Chochliku mały! – zawołał oburzony.
Obserwowałam z boku
całą tą wymianę zdań, uśmiechając się do siebie. Już dawno nie widziałam jej
takiej ożywionej. Niestety musiałam przerwać im tą niby kłótnię, bo trzeba było
przekazać jej coś bardzo ważnego.
- Jestem
od ciebie wyższy!
- Nieprawda!
Shuri
odwróciła się od krat i tupnęła obrażona. Przykucnęłam obok kapitana
Hitsugayi, próbując nie wybuchnąć śmiechem. Oboje odwrócili się do siebie
plecami.
-
Przepraszam,
że przerywam, ale my tu przyszliśmy w innej sprawie – przypomniałam.
-
Właśnie.
Chłopiec
odwrócił się do krat. Na jego twarz powróciła naturalna obojętność. Jednak
Shuri nie zareagowała. Doszłam do wniosku, że
cały czas udawała obrażoną.
-
Dziś
odbyło się zebranie kapitanów, na którym generał cię uniewinnił! –
Powiedziałam, nie kryjąc radości. Shuri wciąż stała odwrócona. – Jeśli wszystko
będzie w porządku, to pewnie lada dzień wrócisz do domu.
-
Kawasumi,
co jest? – zapytał białowłosy, przyglądając się jej badawczo.
To się stało w ułamku
sekundy. Kapitan zrobił krok do przodu, a dłoń Shuri wystrzeliła w stronę
jego gardła. Jakimś cudem udało mi się zauważyć bezgraniczne zdziwienie na
twarzy Toshirou i usta Shuri wykrzywione w drwiącym uśmiechu. Zanim
jej palce dotknęły szyi chłopca, ona została odepchnięta przez strażników.
Toshirou stracił równowagę i przewrócił się. A ja stałam zamurowana, nie
wierząc w to, co się przed chwilą stało.
Przyparta do ściany,
za pomocą Magii Demonicznej, szarpała się, próbując się uwolnić. Z pod
kurtyny białych włosów dostrzegłam dwie wściekle czerwone tęczówki. Po moim
ciele rozlała się fala nieprzyjemnego chłodu, nie mająca nic wspólnego z panującą
tutaj temperaturą. Miałam ochotę wybiec stąd jak najszybciej. Schować się
gdziekolwiek, by nie mieć do czynienia z rzeczywistością. Przez ten
tydzień udało mi się wyrzucić z myśli wszystko, czego dowiedziałam się od
Morimi. Teraz to brutalnie wdarło się do mojego umysłu, narzucając jeden
wniosek. Shuri jest Piekielnym Kwiatem.
Komentarze
Prześlij komentarz