024. Niepowodzenie
Czułam się dziwnie pusta w środku. Jakbym
wyrzuciła z własnego ciała coś bardzo ważnego. Coś, co tak po prostu
uznałam za niepotrzebne, a w rzeczywistości było mi niezbędne do
życia. Ogarniała mnie niewytłumaczalna wściekłość, kiedy moje myśli skupiały
się wokół Shuuheia. Problem w tym, że nie byłam zła na niego, chociaż powinnam,
a na siebie. Przecież to on nie chciał mieć nic wspólnego z tą sprawą. Ja mu
tylko dałam do zrozumienia, że jeśli sobie tego nie życzył, to nie musiał mi
pomagać. W takim razie dlaczego nie potrafiłam przestać o nim myśleć?
Cisza zdawała się wywiercać dziurę w mózgu.
Wsłuchiwanie się w miarowy oddech Lucasa i dochodzący zza okna płacz cykad nie
było w stanie zagłuszyć myśli, które huczały w mojej głowie jak wybuchający
dynamit. Już od dwóch tygodni nie rozmawiałam z Shuuheiem. Unikałam go jak
ognia, a jeśli już musiałam przebywać blisko niego to nie raczyłam mu spojrzeć
w twarz. Moje zachowanie było głupie i dziecinne, a ja doskonale o tym
wiedziałam. Nie miałam do powiedzenia nic, co mogłoby to usprawiedliwić. Nasze
poglądy w sprawie Shuri różniły się diametralnie, ale to nie był powód, by
kazać mu się wynosić. Jednak przyznanie się przed nim do błędu było dla mnie
czymś niewykonalnym. Co jeśli to on się mylił, spisując ją tak szybko na
straty?
Westchnęłam i przekręciłam się na drugi bok.
Spojrzałam na pogrążonego we śnie Lucasa, którego twarz oświetlona była przez
światło księżyca, wpadające przez otwarte okno. Dostał swoje mieszkanie już
dawno i to tam powinien dziś nocować, Jednak ja miałam głupi kaprys, żeby pobyć
z kimś w nocy, więc poprosiłam go, by przenocował u mnie. Oczywiście się
zgodził. Jak zawsze.
Za każdym razem, kiedy go o coś prosiłam, on
to robił. Nigdy nie narzekał. Po prostu wykonywał polecenia i spełniał
prośby. Już od samego początku naszej znajomości tak było i od zawsze mnie to
dziwiło. Wydawało mi się, że jako Arrancar byłby zbyt dumny, żeby słuchać
Shinigami, która nie była nikim szczególnym w Gotei 13. Tak na dobrą
sprawę musiał ukrywać przede mną swoje uczucia, udając, że wszystko było w
porządku. Dlaczego dostrzegłam to dopiero teraz? Czy naprawdę, byłam aż taką
egoistką, że nie potrafiłam zauważyć niczego poza czubkiem własnego nosa?
Zawsze starałam się moje problemy zostawiać
dla siebie i z nikim się nimi nie dzielić, żeby nie dostarczać innym
zmartwień. Właśnie wtedy myślałam tylko o swoich troskach, nie zwracając
uwagi na to, że komuś, kto jest tak blisko, mogła dziać się krzywda. Chciałabym,
żeby Lucas skończył z rzucaniem obojętnych uwag i wygarnął mi prosto w
twarz co myślał o tej sytuacji. Żeby powiedział, co nie podobało mu się w moim
zachowaniu i swoimi słowami sprowadził na ziemię.
Tak, jak to robił Shuuhei.
Wtuliłam się w poduszkę zamykając oczy. Na
dobrą sprawę, ja i Shion, nie miałyśmy żadnego konkretnego planu działania. O
postępach również nie sposób wspominać, bo takich nie było. Jutro, w przerwie
obiadowej miałyśmy zamiar wybrać się razem do aresztu, by po raz kolejny ocenić
sytuację.
Tak bardzo się bałam, że ta kłótnia nie była
tego wszystkiego warta.
*
Dzisiejszej pogody zdecydowanie nie można
nazwać ładną. Niebo zakrywała gruba warstwa szarych chmur, nie było szans na
to, że z pod tej powłoki uda się dojrzeć choćby maleńki skrawek
błękitu. Mimo porywistego wiatru, powietrze było ciężkie i wilgotne, a koło
południa zaczęło padać.
Miałam spotkać się z Shion w stołówce,
w porze obiadowej i stamtąd razem zamierzałyśmy udać się do aresztu.
Niestety nie zastałam jej w umówionym miejscu, mimo to postanowiłam poczekać na
nią jakiś czas. Razem z Lucasem zajęliśmy nasze stałe miejsca, ale im dłużej
czekaliśmy, tym bardziej byłam pewna, że to na nic. Nienawidziłam, kiedy ludzie
nie dotrzymywali słowa lub najzwyczajniej w świecie mnie ignorowali. Nie
wiedziałam jedynie czy zrobiła to celowo, czy raczej miała coś ważnego do
zrobienia. W każdym razie ja nie zamierzałam się poddać z powodu jej
nieobecności.
– Idę do aresztu – oznajmiłam Lucasowi,
wstając z miejsca po skończonym posiłku.
Nie mogłam nie zauważyć jego zmartwionego
spojrzenia, ale musiałam je zignorować i wziąć się w garść. Od kilku
dni Biała Dama była aż za spokojna. Miałam ogromną nadzieję, że ten stan
nie uległ zmianie, bo chociaż wydawało się to podejrzane, być może to jedyna
szansa, żeby się z nią porozumieć.
Wyszłam na zewnątrz. Lekki deszcz zmienił
się w prawdziwą ulewę. Przeklinając w myślach Shion i dzisiejszą
pogodę, ruszyłam w wyznaczonym sobie kierunku. W ciągu kilku minut
przemokłam do suchej nitki.
Uliczki Seireitei były niemalże puste.
Większość Shinigami schowała się przed deszczem w kwaterach swoich oddziałów,
co było zrozumiałe. Jakże zdziwił mnie widok drobnego chłopca
w kapitańskim haori, wychodzącego zza zakrętu.
–
Kapitan
Hitsugaya? – wypowiedziałam zdziwiona, zwracając tym samym jego uwagę na
siebie.
Podniósł wzrok.
–
A, to
ty, Kawasumi – mruknął, podchodząc bliżej.
–
Co
kapitan tu robi w taką pogodę?
–
O to
samo mógłbym zapytać ciebie – stwierdził, odwracając wzrok. – Byłem u twojej
siostry.
Przeniosłam spojrzenie na pobliską kałużę,
którą zdobiły liczne kręgi, tworzone przez krople deszczu.
–
Powiedz
mi, jeśli jest coś, co mógłbym dla niej zrobić.
Jedyne, co zdążyłam zrobić, zanim zniknął za
zakrętem, to unieść ze zdziwienia brwi. Poczułam przypływ bezgranicznej
wdzięczności. Cieszył mnie fakt, że nie odwrócił się od niej plecami i nadal
wierzy w poprawę jej stanu.
Woda prawie ze mnie kapała, kiedy
weszłam do aresztu. Przeszłam przez długi, niezbyt szeroki korytarz,
by wejść do o wiele bardziej przestronnego pomieszczenia. Przy jednej
celi siedziała dwójka Shinigami. Wyglądający na przestraszonego Yamada
Hanatarou, oficer czwartej dywizji, a także...
– Morimi-san, co ty tu robisz?
Dziewczyna zamknęła książkę, którą do tej
pory czytała i popatrzyła na mnie jakbym palnęła przed chwilą jakieś
głupstwo.
– Czy to nie oczywiste? Przecież nie tylko
czwarty oddział – spojrzała na Yamadę, który aż się wzdrygnął – miał
jej pilnować, ale też dwunasty.
Nic nie powiedziałam, tylko podeszłam do
krat. Piekielny Kwiat leżała skulona na łóżku, nucąc jakąś nieznaną mi melodię.
– Zachowuje się tak już cały dzień –
poinformował mnie Hanatarou.
Posłałam w jego stronę smutny uśmiech.
– Yamada, idź złożyć raport – rozkazała jakby
od niechcenia.
– P-przecież b-byłem dwie godziny t-temu.
– Nic się nie stanie, jak pójdziesz teraz.
Oficer opuścił pomieszczenie, mrucząc pod
nosem coś, co zabrzmiało, jak „straszna jest”. Znowu spojrzałam w stronę Białej
Damy.
– To co robimy? – zapytałam.
– Porozmawiamy.
Shion wyjęła zza kimona pęk kluczy i
odpowiednim otworzyła okratowane drzwi.
– A co ze strażnikami?
– Wszystkim się zajęłam – odparła wymijająco i
weszła do środka.
Piekielny Kwiat nie zareagowała. Nadal
leżała odwrócona do nas plecami, nie przerywając nucenia.
Przekroczyłam próg celi zaraz za brunetką. Obie zatrzymałyśmy się przy
prowizorycznym więziennym łóżku, nie spuszczając z dziewczynki
wzroku.
– Cześć Hana-chan* – odezwała się Shion,
nienaturalnie przesłodzonym głosem.
Aż się skrzywiłam. Kwiatuszek*, to było
ostatnie określenie, którego bym użyła, zwracając się do niej. Poza tym ton,
którego użyła Morimi w połączeniu z jej charakterem, wydał
mi się dziwnie groteskowy.
– Mamy pewną propozycję.
Oczywiście nie zareagowała. Jej zachowanie
było naprawdę dziwne. Nie miałam pojęcia co było przyczyną tej nagłej zmiany,
ale byłam pewna, że w normalnych okolicznościach wydzierałaby się ile sił w
płucach i próbowałaby atakować. Musiałyśmy wykorzystać to, że pozwoliła
się do siebie zbliżyć. Nawet jeśli udawała, że nie słyszała co się do niej
mówiło. Shion nie zraziła się brakiem reakcji ze strony Białej damy i próbowała
dalej. Tym razem porzuciła słodycz w głosie, ku mojej ogromnej uldze.
– Co byś powiedziała na to, żebyśmy pomogły ci
stąd wyjść?
Już miałam pytać, co jej strzeliło do głowy,
że zadała takie pytanie, kiedy dotarło do mnie, że Biała Dama zamilkła. Po
chwili usiadła na pryczy, wlepiając wzrok krwiście czerwonych tęczówek w ósmą
oficer.
– Niby jak chcecie to zrobić? – zapytała,
obrzucając mnie przelotnym spojrzeniem.
W jej głosie wyraźnie słychać było
zainteresowanie. To pierwszy raz, kiedy słyszałam, jak z jej ust padły
zwykłe słowa, zamiast okrzyków pełnych furii. Czułam, że mogło nam się udać,
skoro zależało jej na wolności. Być może zrobiłaby wszystko, żeby tylko opuścić
mury tego miejsca.
– Normalnie. Mamy klucze, a strażnicy są
teraz daleko stąd.
– Tak po prostu?
Shion skinęła głową, a brwi dziewczynki
powędrowały ku górze.
– Mamy tylko jeden warunek.
– Nikogo więcej nie zaatakujesz – dodałam
prędko.
Białowłosa popatrzyła na mnie
i wybuchła śmiechem wypranym z jakichkolwiek emocji. Zacisnęłam
dłonie w pięści. Nie widziałam nic śmiesznego w tym, żeby przestała
atakować kogo popadnie.
– Ta mała jest dla ciebie kimś ważnym prawda?
– zwróciła się do mnie.
Zdezorientowała mnie tym pytaniem. Niby co
to miało teraz do rzeczy?
– Właśnie dlatego wy, ludzkie dusze, jesteście
słabe. Wystarczy, że do czegoś się przywiążecie i zostanie to wam
odebrane, a strasznie łatwo was zniszczyć. Doprawdy, dziecinna igraszka.
Uśmiechnęła się szyderczo, a oczy jej
rozbłysły. Mówiła o tym tak spokojnie, jakby to było coś normalnego.
Poczułam, jakby sugerowała mi, że moja przyszywana siostra nigdy nie istniała.
– Tamten białowłosy dzieciak reagował
podobnie, kiedy dzisiaj tu był – kontynuowała. Spojrzała na mnie, a wyraz jej
twarzy sugerował, że wpadła na jakiś błyskotliwy i wyjątkowo oryginalny pomysł.
– A szczerze mówiąc, to szkoda, że nie udało mi się go wtedy zabić. Był
w kompletnym szoku, kiedy go atakowałam. Nawet nie próbował się
bronić! Zadawał tylko jakieś głupie pytania. Pewnie lubił tą całą Shuri. –
Przyłożyła palec wskazujący do brody i spojrzała w sufit, jakby się nad tym
poważnie zastanawiała. – Gdyby ten głupi Arrancar nie powstrzymał mnie, to
zabiłabym go bez problemu.
Nie mogłam tego słuchać. Mówienie
o zadawaniu innym bólu przychodziło jej z taką łatwością, że było mi
wręcz niedobrze. To, co robiła, musiało sprawiać jej prawdziwą przyjemność.
Byłam taka wściekła, że nie wiedziałam kiedy moja dłoń znalazła się przy
Zabójcy Dusz. Miałam ochotę ją zabić. Zrobiłabym to, gdyby nie fakt, że wraz
z nią umarłaby Shuri.
– Oddaj mi ją – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Czerwonooka popatrzyła na mnie, a jej
twarz wykrzywił szyderczy uśmiech.
– Nawet, jakbym chciała, to i tak bym tego nie
zrobiła. To dziecko n i g d y
nie istniało.
Nie wytrzymałam. Usłyszałam, jak Shion
powiedziała, żebym nie dała się sprowokować, ale sens tych słów nie dotarł do
mnie na czas. Dobyłam miecza i uniosłam, gotowa zaatakować. Właśnie wtedy
stało się coś dziwnego.
Ogarnęło mnie jakieś dziwne uczucie.
Zupełnie, jakby wszystko wokół nagle się rozmyło, jakbym została sama
z Piekielnym Kwiatem. Otoczenie zdawało się wirować, a jej czerwone
oczy błyszczały jak nigdy. Kiedy odrobinę się otrząsnęłam spostrzegłam, że
trzymała w ręce mojego Hebimizu. Powiodłam wzrokiem wzdłuż ostrza, które
okazało się być wbite... we mnie.
Kiedy zdałam sobie z tego sprawę wszystko
wróciło do normalności. Nagle poczułam ostry ból, spotęgowany wyciągnięciem
miecza przez dziewczynkę. Odruchowo dotknęłam rany rękoma, nie dowierzając
własnym zmysłom. Nie miałam pojęcia, kiedy to się stało. Cofnęłam się o dwa
kroki, wpatrując się w zakrwawione dłonie. Niespodziewanie jakaś niewidzialna
siła popchnęła mnie na ścianę. Osunęłam się na ziemię. Ból mnie paraliżował
i oszałamiał. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym. Usłyszałam tylko, jak
stal uderzyła o podłogę, a po chwili dźwięk uderzającego o ścianę ciała.
To Shion została zaatakowana przez Białą Damę.
Przez myśl przemknęło mi, że zaraz nas
zabije, jednak ból przesłonił mi to. Podparłam się rękoma i przewróciłam
na bok. Obraz przed oczami zaczął mi się rozmazywać. Widziałam niewyraźną
sylwetkę białowłosej, klęczącej na ziemi. Ktoś wszedł do pomieszczenia.
Chciałam mu powiedzieć, żeby stąd uciekał, bo zostanie ranny, jednak zamiast
słów z moich ust polała się krew. Podszedł do mnie. Poczułam, jak jakaś
nieznana siła przekręciła mnie na plecy. Zdążyłam jeszcze zobaczyć stalowe
tęczówki zanim straciłam przytomność.
Spadałam bezwładnie w przepaść, która
zdawała się nie mieć ani końca, ani początku. Czas tutaj nie istniał.
W każdej chwili mogłam złapać się wystającego korzenia lub skały. Mogłam
się ratować, ale nie chciałam. Pozostanie przy życiu nie miało dla mnie sensu.
Nie po tym, jak okazało się, że kłótnia nie była tego warta. Straciłam przez
nią przyjaciela, a moja młodsza siostra okazała się być złudzeniem. Nie
miałabym już żadnego celu w życiu, jeśli bym się ratowała.
Przyjęłam do wiadomości to, co miało się ze
mną stać. Teraz tylko czekałam, żeby ujrzeć wszystkie moje życiowe błędy, a po
tym tak po prostu zniknąć. Tak, to tego zawsze chciałam. Zniknąć i uwolnić
się od horroru rzeczywistości. Uwolnić się od wydarzeń, które działy się
naprawdę. Nie mieć z prawdziwym światem do czynienia.
Zupełnie niespodziewanie znalazłam się pod
wodą. Stało się to tak nagle, że początkowo zdawało mi się, że od samego
początku zatapiałam się w czarnej toni, jakby przepaść nigdy nie istniała.
Pozwoliłam by prąd poniósł moje ciało w nieznane. Chciałam, by woda zmyła moje
istnienie.
Poczułam, jak coś chłodnego oplotło się
wokół mojego nadgarstka. Chwilę później zostałam wyciągnięta na powierzchnie
przez nieznaną mi siłę. Zwinęłam się w kłębek, drżąc pod wpływem zimnego
powietrza, które uderzyło w moje ciało, a razem z nim ciężkie krople deszczu,
zadające niewiarygodny ból. Otworzyłam oczy. Poza bezkresnym oceanem nie było
tu niczego. Wiedziałam, że nie byłam tu sama. Potrafiłam wyczuć obecność mojego
Zanpakutou.
– Głupia. – Usłyszałam tuż za plecami łagodny
głos.
Zmusiłam się do tego, by usiąść w miejscu.
Obok mnie pełzał ogromny srebrny wąż, sycząc gniewnie. Rozejrzałam się dookoła
w poszukiwaniu znajomego, mosiężnego tronu. Był tuż za mną. Siedzący na nim
niesamowicie blady, wręcz siny mężczyzna obserwował węża.
– Dlaczego tak łatwo rezygnujesz z życia?
Spojrzałam Hebimizu w twarz i od razu tego
pożałowałam. Jego spojrzenie było pełne pogardy i rozczarowania. Nawet w jego
głosie, który zawsze przynosił mi ulgę, usłyszałam rozgoryczenie.
– Bo nie mam już dla kogo żyć – odparłam.
Brzmiało to strasznie banalnie, ale dla mnie
był to wystarczający powód, by zniknąć z tego świata. Soul Society nie
potrzebowało bytu, który istniał tylko po to, by zabierać miejsce innym duszom.
Wąż wpełzł na ramiona Zabójcy Dusz. Jego
żółte oczy o pionowych źrenicach łypały na mnie i nawet w jego
wzroku czułam obrzydzenie do mnie i mojego postępowania.
– Głupia – powtórzył Hebimizu.
Spuściłam wzrok. Nic nie rozumiał. A
przecież był częścią mnie, najlepiej wiedział, co się działo w mojej duszy.
Miał świadomość tego, że jeśli powrócę, to tylko jako puste ciało, wyniszczone
przez ostatnie wydarzenia.
– Chcesz, żeby oni cierpieli jak ty teraz?
Jacy oni? – chciałam zapytać, ale nie byłam
w stanie wydobyć żadnego dźwięku na powierzchnie. Silny podmuch wiatru
uderzył w moje ciało, rozwiewając moje mokre włosy i ubranie.
Zasłoniłam twarz rękoma, chroniąc ją przed raniącymi kroplami deszczu, pędzącymi
razem z wiatrem.
– Wróć tam. Oni nie chcą twojej śmierci.
Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a już byłam pod
wodą. Odruchowo wyciągnęłam przed siebie rękę, jakbym chciała chwycić za
niewidzialną linę. Byłam zbyt głęboko, żeby móc się ponownie wynurzyć. Już
niczego nie rozumiałam. Dlaczego mój Zabójca Dusz tak bardzo chciał mnie
utrzymać przy życiu? Czyżby bał się, że zniknie razem ze mną?
Nie. On nie był taki. Nie był egoistą,
bojącym się o to, że w każdej chwili mógł przestać istnieć. On po
prostu miał rację. Jeśli zakończyłabym swoją egzystencję pozostawiłabym po
sobie nierozwiązane problemy osobom, które będą musiały się z nimi uporać.
Zamknęłam oczy, zanurzając się coraz
głębiej. Otępienie i ból wróciły w mgnieniu oka. Czułam obejmujące mnie
silne ramiona. Ktoś wypowiedział moje imię; słyszałam je tak wyraźnie.
Uchyliłam z ledwością powieki i ujrzałam jego stalowe tęczówki.
– Trzymaj się Makoto! Czwarty oddział zaraz tu
będzie. Nie umieraj, słyszysz?!
Nie mam takiego zamiaru – chciałam mu odpowiedzieć, ale byłam zbyt
zmęczona. Znowu zamknęłam oczy.
Komentarze
Prześlij komentarz