025. Pojednanie

Shuuhei wpatrywał się intensywnie w twarz Makoto, która od jakiegoś czasu wyglądała niezwykle spokojnie. Nie martwił się o nią. Kiedy tutaj trafiła jej stan nie był aż tak zły jak mu się wydawało i nie wymagała leczenia przez kapitan Unohanę, a to oznaczało, że nic nie groziło jej życiu. Kapitan Unohana wzywana była tylko do naprawdę ciężkich przypadków, jedynie pozostali dowódcy mogli sobie pozwolić na jej bezzwłoczną pomoc, niezależnie od obrażeń.
Tamtego dnia, kiedy ujrzał ją leżącą w kałuży krwi, ogarnęło go dziwne uczucie. Irracjonalna obawa, że Makoto mogła naprawdę zniknąć z jego życia. W końcu tak niewiele brakowało. Wystarczyłoby przecież, żeby wszedł tam kilka minut później, by się wykrwawiła.
Kiedy do głównodowodzącego doszła wiadomość o tym, co stało się w areszcie, wezwał do siebie Hisagiego razem z kapitan Ayami. Wszystko działo się tak szybko, że Shuuhei był zmuszony w jak najkrótszym czasie dotrzeć z jednostki medycznej do kwater pierwszej dywizji. Nie zdążył nawet zmyć z rąk krwi Kawasumi, co zauważył przypadkowo. Stało się jasne, że cierpliwość dowódcy Trzynastu Oddziałów Obronnych skończyła się po ostatnich wyczynach Piekielnego Kwiatu, a to oznaczało tylko jedno – karę śmierci.
Ayami robiła wszystko, żeby cofnąć tę decyzję, jednak starzec pozostał nieugięty. Stało się jasne, że jego dowódczyni nic nie wskóra, więc postanowił chwycić się ostatniej deski ratunku i opowiedzieć wszystko, co wiedział na temat Piekielnego Kwiatu. To okazało się być jedynym wyjściem z sytuacji, chociaż miało swoją cenę. Generał uwierzył w istnienie Białej Damy dopiero, kiedy potwierdził je kapitan Kurotsuchi, a co za tym szło, zlecił rozpoczęcie badań na Shuri.
Czuł się w pewnym sensie odpowiedzialny za to, co się stało. Zostawił Makoto całkiem samą, bez żadnego wsparcia. Nie cofnął swoich słów, kiedy dała mu do zrozumienia, że nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Nawet, jeśli nie przedstawił jej wtedy prawdziwych intencji, to nie mogło wymazać faktu, że pozwolił jej uwierzyć w to, że los Shuri był dla niego nieistotny. Zdawał sobie sprawę z tego, że młodsza siostra stała się dla Kawasumi, w ostatnim czasie, tematem bardzo drażliwym, a mimo to chciał spróbować odwieść ją od prób ratowania jej. Chciał przez to uniknąć sytuacji, w której i tak się znalazła. Wyszło na to, że właśnie on do niej doprowadził.
Dziś po raz pierwszy zdecydował się tu przyjść, ale nie był pewien, czy chciał być przy niej, kiedy się wreszcie obudzi. Bo co miał jej powiedzieć? Czy zwykłe „przepraszam” wystarczyłoby, żeby odbudować zaufanie?
Niespodziewanie, drzwi do sali otworzyły się i do środka wszedł Weiss. Rzucił Hisagiemu krótkie, obojętne spojrzenie.
     Nie spodziewałem się, że cię tu zastanę.
Jego głos, jak zawsze, nie wyrażał zbytniego zainteresowania, aczkolwiek Shuuhei mógłby przysiąc, że wyczuł w nim coś na kształt pretensji czy nawet oskarżenia.
To nie miało sensu. To zwykłe gapienie się na nią, nie sprawi, że mu wybaczy.
Podniósł się z miejsca i ruszył do wyjścia, zostawiając Arrancara samego z Kawasumi.
*
Nie wiedziałam, gdzie byłam, ani co robiłam, zanim się tu znalazłam. Za to z pełnym przekonaniem mogłam stwierdzić, że, to zdecydowanie nie był mój pokój. W powietrzu unosił się specyficzny zapach, który mógł należeć tylko do jednego miejsca. Chciałam przypomnieć sobie, co działo się zanim tu trafiłam, ale moje wspomnienia wydawały się dziwnie zamglone i nierzeczywiste. Równie dobrze mogły być tylko snem.
Do moich uszu dotarł dźwięk rozsuwanych drzwi. Po kilku sekundach usłyszałam męski głos. Wypowiedziane słowa z pewnością były do kogoś skierowane, co oznaczało, że od samego początku nie byłam tu sama. Zapragnęłam dowiedzieć się, kim były te osoby, ale dziwnie ciężkie powieki nie chciały teraz współpracować. Zmusiłam się, żeby choć trochę je uchylić. Kiedy w końcu się udało, zauważyłam, jak drzwi do pomieszczenia zamknęły się za kimś. Westchnęłam rozczarowana.
     Czyli w końcu postanowiłaś do nas wrócić.
Powoli przekręciłam głowę w prawą stronę. Niewielka lampka, która była tutaj jedynym źródłem światła, delikatnie oświetlała twarz siedzącego na krześle bladego mężczyzny, którego wyjątkowo jasne, błękitne oczy utkwione były we mnie.
     Lucas.
Mój głos zabrzmiał dziwnie słabo. Gdyby nie cisza panująca w sali pewnie nie usłyszałby mnie.
Omiotłam wzrokiem pomieszczenie. Chociaż pole widzenia miałam ograniczone, udało mi się zobaczyć niewielką szafkę stojącą tuż przy łóżku, uchylone okno, przez które widoczne było granatowe niebo, a przed oknem krzesło, na którym siedział Arrancar.
     Co się stało? – zapytałam.
     Byłaś razem z Morimi w areszcie. Nie wiem dokładnie, co tam się działo, ale Biała Dama zaatakowała was – odparł, przysuwając krzesło bliżej.
Właśnie wtedy dotarło do mnie, że te zamglone wspomnienia nie były żadnym snem. Mój Zanpakutou wbity w moje ciało. Nieprzytomna Shion. Osoba, która wbiegła do aresztu.
     Gdzie jest Shion? Co teraz będzie z Shuri?!
Gwałtownie podniosłam się miejscu i natychmiast tego pożałowałam. Wszystko wokoło zawirowało, a ból z rany nasilił się. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i zaparło dech w piersi. Momentalnie opadłam na poduszkę. Kiedy wrócił obraz, zobaczyłam nade mną twarz pochylającego się Lucasa.
     Spokojnie. Zaraz ci wszystko wyjaśnię.
Usiadł z powrotem na miejsce. Ułożyłam się wygodniej, sycząc z bólu. W głowie wciąż mi szumiało. Naprawdę żałowałam, że tak nagle się podniosłam.
     Czyś ty kompletnie zwariowała?! Co ci strzeliło do głowy, żeby wchodzić do celi, kiedy Piekielny Kwiat ma kontrolę nad Shuri? Miałyście w ogóle jakiś plan działania? Po co ja się pytam, to przecież jasne, że nie! Cholera, mogłaś zginąć! I pewnie by tak się stało, gdyby Shuri nie odzyskała panowania nad sobą.
Zaniemówiłam, wpatrując się w Arrancara. To był pierwszy raz, kiedy usłyszałam, jak krzyczał. Do tej pory nic nie wywoływało u niego tak silnych emocji.
     Przepraszam, Lucas. Nie chciałam, żebyś się martwił.
     To nie tak, że ja... – przerwał odwracając wzrok. Nie doczekałam się jednak dokończenia tego, co zaczął. – Co do Morimi, to nic jej nie jest. Odzyskała przytomność krótko po tym, jak przeniesiono ją do czwartego oddziału. Wyszła stąd wczoraj.
Odetchnęłam z ulgą. Cieszyłam się, że Biała Dama nie zdołała jej skrzywdzić. Druga część wypowiedzi Lucasa dotarła do mnie nieco później.
     Jak to wczoraj? Ile czasu upłynęło od tamtego wydarzenia?
     Trzy dni – odparł spokojnie. – Także nieźle odpłynęłaś.
Trochę ciężko było mi uwierzyć, że przez tak długi czas nie miałam kontaktu z rzeczywistością. Nawet po tamtej pamiętnej walce w świecie żywych nie potrzebowałam tak długiego okresu na dojście do siebie, mimo poważnych ran. Chociaż akurat to było zasługą mocy Inoue Orihime.
Nie to jednak było teraz najważniejsze.
     Co z Shuri?
Weiss odchylił się lekko na krześle. Wydawało mi się, że układał sobie w głowie satysfakcjonującą odpowiedź, a przynajmniej miałam taką nadzieję. Nie chciałam, by ukrywał przede mną tego, co dzieje się z małą.
     Z tego, co wiem doszła do siebie zaraz po tym incydencie. Hisagi twierdził, że pewnie gdyby tak się nie stało, to nie dostałby się do ciebie i po prostu wykrwawiłabyś się tam.
Zignorowałam ton pełen dezaprobaty, towarzyszący ostatnim słowom Arrancara. Bardziej skupiłam się na informacji, którą mi podał, jednak nie do końca pojmowałam jej sens. Osobą, która wbiegła wtedy do celi, był Shuuhei. Tylko co on tam robił? Po co przyszedł do aresztu, skoro los Shuri nie miał dla niego większego znaczenia? Poczułam dziwne ukłucie żalu na wspomnienie mojej ostatniej rozmowy z nim.
     To nie wszystko, prawda? – zapytałam, odganiając od siebie myśli dotyczące vice kapitana.
Weiss potrafił doskonale maskować nie tylko swoją energię duchową, ale także swoje emocje. Nie mogłam wyczytać w tym momencie z jego twarzy kompletnie niczego. Wbijałam w niego wyczekujące spojrzenie, co on odwzajemniał swoim wyuczonym, obojętnym wyrazem twarzy.
     Jest teraz w dwunastej dywizji. Musieliśmy powiedzieć wszystko co wiedzieliśmy – przerwał na chwilę, jakby nie do końca pewny, czy mógł dokończyć. – Mówiąc wszystko, mam na myśli prawdę o Piekielnym Kwiecie. W przeciwnym razie zostałaby skazana na  śmierć.
Dziwne uczucie chłodu rozlało się po moim ciele. Z mojej głupoty Shuri po raz kolejny groził wyrok śmierci! Jakby tego było mało, najważniejsze osoby w Soul Society wiedziały, co się z nią działo.
     Jeszcze nie wiadomo dokładnie co teraz się z nią stanie – dodał po chwili Arrancar. – Na razie ich kapitan prowadzi jakieś badania.
Nie mogłam już dłużej tego słuchać. Odwróciłam głowę tak, by Lucas nie mógł widzieć mojej twarzy. Czułam, jak do oczu napłynęły mi łzy. Tak bardzo chciałam ją ratować i nie dopuścić do tego, by stała się obiektem badań kapitana Kurotsuchiego, a wyszło na to, że doprowadziłam je do skutku.
Lucas milczał. Domyśliłam się, że nie miał mi już nic więcej do powiedzenia. Byłam mu wdzięczna za to, że opowiedział mi o tym i miałam nadzieję, że niczego przede mną nie zataił.
     Mam sobie iść? – odezwał się po kilku minutach ciszy.
     Nie – odparłam, kręcąc głową. Przekręciłam się na bok, żeby móc na niego spojrzeć. Chwyciłam jego rękę. Chłodne palce zacisnęły się wokół mojej dłoni. – Zostań.
Zamknęłam oczy. Sen przyszedł niespodziewanie szybko.
***
Przekonanie vice kapitan Kotetsu, że wypuszczenie mnie kolejnego dnia ze szpitala było dobrym pomysłem, okazało się czynem niewykonalnym. Dlatego spędziłam w jednostce medycznej kolejne pięć dni, podczas których ślepo wierzyłam w to, że Shuuhei pojawi się przede mną i będę mogła z nim w końcu porozmawiać. Oczywiście, nie przyszedł. Odgoniłam wszelkie ponure myśli, trzymając się kurczowo nadziei na to, że prędzej czy później się spotkamy jako sprzymierzeńcy.
Dzień przed powrotem do domu odwiedziła mnie sama kapitan Ayami, a powodem jej wizyty nie była przyjazna pogawędka. Była zła. Chociaż nie krzyczała ani nie groziła, dało się to wyczuć po tonie jej wypowiedzi. Przekazała mi przede wszystkim, że miałam zakaz widywania się z Shuri na czas nieokreślony. Ku mojemu zdziwieniu ta wiadomość nie wywarła na mnie takiego wrażenia, jakie wywrzeć powinna.
Wszystko w moim mieszkaniu wyglądało tak, jak zapamiętałam, wychodząc stąd tamtego dnia. Na stoliku leżała książka Shion. Była otwarta na stronie poświęconej Białej Damie. Jedna z szuflad, stojącej pod ścianą niedużej szafki, była niedomknięta. Wiedziałam, że szukałam w niej czegoś, tylko nie mogłam sobie przypomnieć czego. Drzwi do mojego pokoju były lekko uchylone. Nie licząc tych drobiazgów wszystko było na swoim miejscu, a mimo to mieszkanie wydawało mi się dziwnie obce. Odłożyłam torbę pod ścianę i ponownie omiotłam wzrokiem cały pokój. Żałowałam, że byłam teraz sama. Miałam świadomość tego, że w każdej chwili mogły wrócić ponure myśli, od których udało mi się wreszcie uciec. Jeśli nie znajdę sobie jakiegoś zajęcia ponownie się w nich zatracę.
Zrobiłam kilka kroków do przodu chwile po tym, jak zasunęłam za sobą drzwi. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł mnie po plecach, kiedy spojrzałam na drzwi do pokoju Shuri.
Kapitan Kurotsuchi wiedział już wszystko o tym, co się z nią działo. Stała się jego obiektem doświadczalnym. Wcześniej tak bardzo się tego obawiałam i tak bardzo nie chciałam do tego dopuścić. Nie miałam w sobie dość siły, żeby ją chronić, a przecież właśnie po to zostałam Shinigami.
Nie wiedziałam nawet, kiedy podeszłam do drzwi jej pokoju. Rozchyliłam je, żeby zajrzeć do środka. Nie wchodziłam tam od dnia, w którym trafiła do aresztu. W pomieszczeniu panował porządek – jak zawsze z resztą; Shuri nie lubiła bałaganu. Na środku rozłożony był futon, na którym leżała jej ulubiona kolorowa poduszka. Pod ścianą stała komoda, a na niej ustawiona była kolekcja mang, które przemycone zostały ze świata żywych. Tuż obok tych niewielkich książeczek siedział uroczy pluszowy miś, który również „pochodził” ze świata żywych. Dostała go od Shuuheia.
Nie byłam w stanie nic więcej dla niej zrobić. Mogłam mieć już tylko nadzieję na to, że kapitan Kurotsuchi znajdzie jakieś wyjście z tej sytuacji lub bezczynnie czekać na najgorsze. Co jeśli jednak mu się nie powiedzie i Shuri tak po prostu zniknie?
Mimowolnie z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Wycofałam się i zasunęłam drzwi. Przetarłam oczy, jednak nic to nie dało i po kilku sekundach moje policzki znów były mokre. Nie potrafiłam w żaden sposób tego powstrzymać. Oparłam się o ścianę i  zjechałam w dół, czując, jak nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Ta jedna jedyna myśl przewiercała mój mózg na wylot, nie pozwalając skupić się na czymś innym. Beznamiętny głos w mojej głowie szeptał: „ona zniknie, przestanie istnieć, zostaniesz całkiem sama”. Nie mam pojęcia kiedy zaczęłam najzwyczajniej w świecie szlochać. Nie potrafiłam nad tym zapanować. Spazmatyczne dreszcze przechodziły przez całe moje ciało. Bolało. Ból rozrywał mnie od środka, a szloch wcale nie przynosił ukojenia. Objęłam kolana ramionami, zaciskając dłonie w pięści.
Usłyszałam, że ktoś zbliżał się do mojego mieszkania. Cienkie ściany i drzwi nie były w stanie wystarczająco stłumić głosów, więc próbowałam się uspokoić, żeby osoba na zewnątrz mnie nie usłyszała. Nie chciałam, żeby ktokolwiek w Soul Society wiedział, co się ze mną działo. Zupełnie niespodziewanie kroki ustały gdzieś w okolicy drzwi, które rozsunęły się powoli. Zaniemówiłam, kiedy do środka wszedł Shuuhei.
W szpitalu wyczekiwałam niecierpliwie momentu, kiedy będę mogła z nim porozmawiać, a teraz, kiedy stał przede mną chciałam, żeby natychmiast odwrócił się na pięcie i wyszedł. Nie chciałam, żeby widział mnie w tym stanie.
Momentalnie zatrzymał się, przyglądając się mi z dziwnym wyrazem twarzy, którego nie potrafiłam jednoznacznie określić. Było to coś na granicy zdziwienia i czegoś jeszcze. Zawahał się, jakby nie wiedział, co powinien teraz zrobić, jednak po chwili podszedł bliżej.
     O-odejdź!
Przycisnęłam plecy do ściany, jakbym chciała przez nią przeniknąć i uciec przed nim. Nie zatrzymał się, tylko uklęknął tuż przede mną. Był niebezpiecznie blisko! Nie zdążyłam w żaden sposób zareagować, a poczułam jego dłoń na policzku. Zadrżałam, kiedy kciukiem starł łzę. Wszystkie oznaki zdziwienia zniknęły z jego twarzy. Kolejny dreszcz przebiegł mi po plecach, kiedy zdałam sobie sprawę, że uczucie, którego początkowo nie potrafiłam zidentyfikować to troska. Nie wytrzymałam dłużej. Rzuciłam mu się w ramiona, zanosząc się jeszcze większym szlochem.
     Przepraszam Shuuhei... Tak... tak bardzo cię przepraszam...
     Już dobrze. Nie przejmuj się tym.
Jego słowa wywołały u mnie kolejny dreszcz i następny strumień łez zalał moje policzki.
Szeptał mi do ucha słowa pocieszenia. Gładził po włosach i plecach. Poczucie bezpieczeństwa, które dawały mi jego silne ramiona, mieszało się z poczuciem winy. Nie sądziłam, że po tym wszystkim przyjdzie tu, jakby nic się nie stało. Wydawało mi się, że przez to, co mu wtedy powiedziałam nasze relacje nie będą już takie same jak kiedyś i stracę go bezpowrotnie. A przecież od momentu naszego pierwszego spotkania, potrzebowałam go jak tlenu.
     To ja cię przepraszam.

Komentarze