026. Uczucie
Błękit nieba
przecinała złoto-pomarańczowa smuga, a zachodzące słońce było bardzo dobrze
widoczne przez otwarte okno. Wciąż siedzieliśmy pod ścianą, obok drzwi do
pokoju Shuri. Obejmował mnie ramieniem, pozwalając jednocześnie bym wtuliła się
w jego tors. Nie sądziłam, że powrót do domu po zaledwie kilku dniach przywoła
tak gwałtowną lawinę wspomnień i doprowadzi mnie do takiego stanu. Nie
wiedziałam, co się ze mną działo. Straciłam kontrolę nad własnym ciałem i nie
mogłam się opanować. Dopiero jego obecność przyniosła mi prawdziwe ukojenie,
którego tak bardzo potrzebowałam. Czułam się tak bezpiecznie, jak jeszcze
nigdy. Zupełnie, jakby jego ramiona, obejmujące mnie, były twierdzą, która
chroniła przed niebezpieczeństwem i odganiała negatywne emocje.
–
Wiesz, miałem sobie za złe, że pozostawiłem cię
na lodzie – odezwał się nagle Shuuhei. Podniosłam wzrok, by móc na niego
spojrzeć. – Tamtego dnia powinienem schować własną dumę do kieszeni i prosić
cię, żebyś zignorowała moje słowa. Ubzdurałem sobie, że jeśli odsuniemy się od
małej, to będziemy mogli spojrzeć na całą sprawę z dystansem i pomóc
jej inaczej. Bałem się, że znów dasz się ponieść emocjom i skończy się to
dla ciebie tragicznie. Ty oczywiście się uparłaś, ja wyszedłem na dupka, a w
końcu Biała Dama o mało cię nie zabiła.
Przytuliłam się do
niego mocniej. Shuuhei nie lubił mówić o swoich uczuciach i właściwie
nigdy tego nie robił, a zadawanie pytań na ten temat było raczej
bezcelowe. Dlatego ucieszyłam się z tego, że postanowił dziś zrobić wyjątek.
–
Tamtej nocy poszedłem do Rangiku-san. Upiłem się
do nieprzytomności, żeby tylko odgonić te cholerne wyrzuty sumienia. Pomogło.
Na drugi dzień miałem takiego kaca, że nie chciało mi się nawet myśleć.
Wszystko było w porządku, dopóki nie zobaczyłem cię w biurze Ayami. Właśnie
wtedy sumienie dało o sobie znać. Nie potrafiłem spojrzeć ci w oczy i dlatego
trzymałem się z daleka.
Nie musiałam się
długo zastanawiać, czy miał zamiar dokończyć swoją wypowiedź, bo po kilku
chwilach kontynuował.
–
Widziałem cię, tamtego dnia, jak wychodziłaś ze Stołówki. Miałem dziwne przeczucie, że
coś planujesz, więc wypytałem o to Weissa. Kiedy powiedział, że poszłaś do
aresztu, wiedziałem, że nic dobrego nie może się stać. Trochę się wahałem, czy
mam za tobą iść, a jak się w końcu zdecydowałem, to okazało się, że
dotarłem w ostatniej chwili. Kiedy sobie pomyślę, że... – przerwał
momentalnie. Poczułam, jak muska wargami moją skroń. – Nawet nie wiesz, jak
bardzo się bałem, że cię stracę.
Te słowa wywołały u
mnie dziwny dreszcz. Wyprostowałam się, by móc spojrzeć mu w oczy. Jak to
możliwe, że dopiero po poważnej kłótni zdałam sobie sprawę z tego, jak
bardzo mi na nim zależało? Był przy mnie od dnia, w którym straciłam wszystko,
więc od początku naszej znajomości był dla mnie kimś wyjątkowym. Staliśmy się
praktycznie nierozłączni, a jego obecność była dla mnie czymś naturalnym.
Nawet nie zauważyłam, że stał się dla mnie narkotykiem, od którego się
uzależniłam.
Zbliżył twarz do
mojej. Dotknęłam jego policzka i przejechałam kciukiem po trzech wąskich
bliznach. Nasze usta dzieliło zaledwie kilka nic nie znaczących centymetrów.
Nie protestowałam, kiedy po kilku sekundach pocałował mnie. Oddałam pocałunek z taką
samą namiętnością i zaangażowaniem, jaką on w to włożył. Wplotłam palce
w jego kruczoczarne włosy, kiedy objął mnie w talii i przyciągnął
bliżej. Nigdy jeszcze nie czułam tak intensywnej potrzeby jego dotyku. To było
wyjątkowo dziwne, a jednocześnie niesamowicie przyjemne uczucie.
–
Przyjaciele tak nie całują – zauważyłam,
przygryzając wargę.
–
Najwyraźniej już nie jesteśmy przyjaciółmi –
stwierdził. – To dobry moment, by zacząć wszystko od nowa, nie sądzisz?
Skinęłam twierdząco
głową i uśmiechnęłam się po raz pierwszy od dawna.
*
Ból głowy wyrwał
mnie niespodziewanie ze snu. Nie pamiętałam, kiedy zasnęłam, ale mogłabym
przysiąc, że zanim to się stało, leżałam na futonie z Shuuheiem. Powoli
przekręciłam się na drugi bok, przecierając oczy i wtedy zorientowałam się, że
wciąż tu był. Na
widok jego pogrążonej we śnie twarzy nie dałam rady powstrzymać szerokiego
uśmiechu, cisnącego się bezczelnie na usta. Odgarnęłam włosy, które wpadały mu
do oczu, a on nawet nie drgnął. Ktoś, kto nie znał Shuuheia, mógłby stwierdzić,
że wyglądał jak zupełnie inna osoba podczas snu. Mięśnie twarzy miał całkowicie
rozluźnione, nie marszczył brwi w tym typowym dla niego wyrazie skupienia,
przez co wyglądał znacznie łagodniej. Byłam jedną z nielicznych osób,
które go takiego widziały i fakt, że mogłam przyznać, iż znałam Hisagiego
Shuuheia lepiej niż ktokolwiek w Seireitei napawał mnie jakimś dziwnym
poczuciem zadowolenia i dumy. Jego obecność tutaj w tej chwili była
kolejnym powodem do radości. Miałam pewność, że wszystko, co działo się wczoraj
nie było snem, nawet jeśli chwila, w której trzymał mnie w swoich
ramionach wydawała się zbyt idealna, by mogła dziać się w rzeczywistości.
Wyplątałam się
ostrożnie z posłania i otworzyłam okno, by wpuścić do pokoju trochę świeżego
powietrza. Dopiero świtało. Niebo rozjaśniło swoją barwę do czystego błękitu.
Złoto-pomarańczowy pas, który prześwitywał w oddali ponad dachami budynków i
koronami drzew zwiastował słońce, które lada chwila miało zacząć ponownie
królować na niebie. Usiadłam z powrotem na futonie tuż obok niego. Jakby na
zawołanie otworzył oczy.
–
Dzień dobry – odezwałam się. Wymamrotał pod
nosem niewyraźnie coś, co miało być zapewne odpowiedzią i obrócił się na plecy.
– Dziękuję za wczoraj. Naprawdę tego potrzebowałam.
Machnął lekceważąco
ręką, tłumiąc ziewnięcie.
–
Daj spokój. Dobrze wiesz, że nie masz za co
dziękować, ani tym bardziej przepraszać – wychrypiał w końcu.
Położyłam się obok
niego, układając głowę na jego klatce piersiowej.
–
Myślisz, że kapitan Kurotsuchi będzie w stanie
pomóc Shuri?
Odpowiedziało mi
milczenie. Na początku wydawało mi się, że znów zasnął, ale w końcu
odezwał się.
–
Jeśli nie on, to kto? Teraz już musi być dobrze.
Przymknęłam oczy.
Może niepotrzebnie wcześniej tak się bałam? Może już na samym początku powinnam
się zgłosić do dwunastej dywizji?
Cholera, musiałam
przestać! Choćbym próbowałam, czasu nie mogłam cofnąć, a ciągłe
wypominanie sobie tego, czego nie zrobiłam chociaż powinnam, nie miało sensu.
Liczyło się tylko tu i teraz. Liczyło wsparcie Shuuheia i nadzieja na to,
że jeszcze będzie dobrze.
Otworzyłam oczy i
podniosłam się. Musiałam przysnąć na dłuższą chwilę, a jak zauważyłam
kilka sekund później, nie tylko ja pozwoliłam sobie na drzemkę. Za oknem
słychać było stłumione odległością głosy. Najwyraźniej oficerowie rozpoczęli
swoją pracę. Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia; dostałam dzień wolnego
z uwagi na mój obecny stan. Wątpiłam jednak, że Shuuhei również mógł
pochwalić się krótkim urlopem. Szturchnęłam go lekko w ramię. Momentalnie
otworzył oczy i usiadł gwałtownie.
–
Co jest? Nie śpię.
Rozejrzał się nieco
rozkojarzony.
–
Nie chcę cię wyganiać, ale późno się zrobiło.
–
Niech to szlag. – Spojrzał na zegarek stojący na
komodzie i zerwał się na równe nogi. – Przespałem zebranie! Przepraszam, muszę
lecieć. Może zdążę jeszcze przeprowadzić trening.
Próbowałam
powstrzymać rozczarowanie. To przecież było pewne, że będzie musiał iść.
–
Wpadniesz później? – zapytałam z nadzieją.
–
Jasne. Jeśli chcesz możemy iść razem do Shuri.
–
Chętnie bym poszła – odparłam, podążając za nim
w kierunku drzwi – ale mam zakaz widywania się z nią.
Przez moment patrzył
na mnie wyraźnie zdziwiony, jednak po chwili uśmiechnął się złośliwie.
–
To zrozumiałe po tym, co zrobiłaś – zauważył.
Całkiem niechętnie
musiałam przyznać mu rację. Z zupełnie innej perspektywy mogło to wyglądać
na celowe podstawienie się Białej Damie pod katanę. Wiedziałam przecież co
robiła z osobami, które znajdowały się zbyt blisko niej, a i tak
to zignorowałam. Byłam zbyt naiwna. Wydawało mi się, że skoro była taka
spokojna, to i chęć atakowania mogła minąć.
–
W takim razie sam ją odwiedzę i zdam później
relację, bo pewnie chcesz wiedzieć, co u niej.
–
Jak zwykle jesteś świetnie poinformowany.
Uśmiechnęłam się na
dźwięk jego krótkiego śmiechu, który był zjawiskiem niezwykle rzadkim. Wyszłam
za nim przed dom i mało brakowało, bym na niego wpadła, gdyż zatrzymał się
niespodziewanie i odwrócił w moją stronę. Wyglądał, jakby się przed czymś
wahał, jednak po krótkiej chwili zbliżył się i pocałował mnie.
Wodziłam za jego
oddalającą się sylwetką do momentu aż zniknęła za zakrętem. W tej chwili czułam
się dziwnie szczęśliwa.
*
Miał chwilę przerwy
między obowiązkami, więc postanowił wybrać się do Makoto. Wiedział, że wczoraj
wróciła do domu, ale nie zdążył jej odwiedzić, przez patrol, który musiał odbyć
poprzedniego wieczoru. Miał nadzieję, że ta nieobliczalna Shinigami nie wpadła
na jakiś niezbyt mądry pomysł. Nie uważał, że była szalona. Po prostu pamiętał
na co wpadła ostatnim razem i obawiał się, coś podobnego może jej przyjść
do głowy. Dotarł do kwater mieszkalnych i ruszył wzdłuż dobrze znanej mu drogi.
Zatrzymał się, kiedy
niespodziewanie drzwi od mieszkania Kawasumi otworzyły się i ze środka
wyszedł Hisagi. Początkowo zdziwił się widokiem vice kapitana, ale po chwili
doszedł do wniosku, że zapewne się pogodzili, więc jego wizyta nie powinna być
niczym dziwnym. Przecież to prędzej czy później musiało nastąpić, Makoto za
bardzo na nim zależało, by mogła zerwać z nim kontakty. Nie mógł za to
powstrzymać niewytłumaczalnego rozczarowania tym faktem.
Tuż za Hisagim
wyszła Kawasumi. Już stąd widział jej szeroki uśmiech, czego się nie
spodziewał. Ostatnio wcale się nie uśmiechała. Nagle Hisagi odwrócił się
i pocałował ją. Lucas poczuł, jak ogarnęła go gwałtowna fala gniewu i...
zazdrości. Odwrócił się prędko na pięcie i ruszył przed siebie. To śmieszne.
Nie mógł czuć czegoś tak banalnego jak zazdrość. Podejrzewał, że byli parą, a
fakt, że nie okazywali sobie czułości nie przeszkadzał mu wcale, więc nie
starał się wysnuwać teorii dlaczego tego nie robili. Tym bardziej nie rozumiał
tego idiotycznego przypływu zazdrości. To uczucie było zbyt ludzkie i oznaczało,
że Kawasumi znaczyła dla niego więcej niż powinna.
Zatrzymał się
raptownie, gdy sobie to uświadomił.
Do cholery, przecież
był Arrancarem!
Znów znalazł się
przed kwaterą główną. Nie wiedział, gdzie mógłby się teraz podziać. Chęć
spotkania z Kawasumi jeszcze mu nie przeszła, ale perspektywa obecności
Hisagiego wcale mu się nie podobała.
–
Wreszcie jakaś znajoma twarz!
Podniósł wzrok, kiedy znajomy głos dobiegł
jego uszu. Widok vice kapitan dziesiątej dywizji szczerze go zdziwił.
–
Rangiku-san.
Blondynka posłała mu serdeczny uśmiech.
–
Szukam Shuuheia – wyjaśniła, podchodząc do
Arrancara. – Nie pojawił się na zebraniu vice kapitanów, co jest kompletnie nie
w jego stylu, moim zdaniem. Zgłosiłam się na ochotnika do przekazania mu kilku
niezbyt ważnych papierków od vice kapitana Sasakibe i przy okazji liczyłam na
zdobycie jakiejś świeżej plotki. – Puściła mu oko, uśmiechając się figlarnie. –
Nie widziałeś go przypadkiem?
–
Nie, nie widziałem go – skłamał.
–
Szkoda, już miałam nadzieję, że oszczędzisz mi
szukania. – Oparła lewą rękę na biodrze i zamachała plikiem kartek trzymanym w
prawej. – Gdyby Makoto była w pracy mogłabym jej to podrzucić.
–
Nikt inny nie może tego dostać?
–
Ewentualnie kapitan, ale jej również nie zastałam.
Nie wiem, co dziś dzieje się z dowództwem waszej dywizji – dodała z
udawaną irytacją.
–
Jeśli chcesz mogę cię do niej zaprowadzić.
–
Naprawdę? To świetnie.
Wskazał lekceważącym machnięciem ręki, w którą stronę mają podążać
i poprowadził ją w kierunku dojo dziewiątej dywizji. Przez chwilę szli w
milczeniu, jednak Rangiku zdecydowała się je przerwać.
–
Makoto wciąż nie rozmawia z Shuuheiem?
–
Nic nie wiem na ten temat – odparł, wzruszając
ramionami.
Zdziwił się, że kłamstwo przyszło mu z taką łatwością,
a jednocześnie wyraźnie mu ulżyło. Matsumoto nie musiała wiedzieć, że
targało nim tak niedorzeczne uczucie, jak zazdrość.
–
Nie wiem co było przyczyną ich kłótni, ale musi to
być naprawdę poważna sprawa. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek miała
miejsce podobna sytuacja. Owszem, kłócili się i to dość często, ale zazwyczaj
zapominali o powodzie kłótni nie dłużej niż po jednym dniu – westchnęła. – Ich
relacje zawsze były dla mnie jedną wielką zagadką. Wszyscy twierdzą, że nie
zachowują się, jak normalni przyjaciele i z tym się zgadzam. Jednak z
drugiej strony na parę kochanków również nie wyglądają.
Lucas zapragnął znaleźć się jak najdalej od Rangiku. Jej towarzystwo
nigdy mu nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, uważał ją za naprawdę miłą
kobietę. Należała do niewielkiego grona osób, które wiedziały o jego
pochodzeniu i nie traktowały go jak trędowatego, i z tego względu zapałał do
niej autentyczną sympatią. Jednak w tej chwili jej słowotok dostarczał mu
wątpliwej przyjemności. Na szczęście znaleźli się na miejscu. Pożegnał się z nią
i już miał zamiar zniknąć jej z oczu, kiedy ona złapała go za łokieć.
–
Mam dobre sake. Gdybyś chciał pogadać, wiesz gdzie
mnie znaleźć.
I zanim weszła do środka, posłała mu pokrzepiający uśmiech.
Komentarze
Prześlij komentarz