027. Trening

Chociaż się tego nie spodziewałam, kapitan Ayami pozostała konsekwentna w wymierzaniu mi kary. Przez cały miesiąc informacje o stanie Shuri otrzymywałam od Shuuheia, bo sama wciąż nie mogłam się z nią zobaczyć. Biała Dama dosłownie ucichła. Od incydentu w areszcie ujawniała się coraz rzadziej, a jak się dowiedziałam, ostatnio praktycznie wcale. Nie wiedziałam czy był to powód do radości, czy nie. Ciężko było również stwierdzić czy za takim zachowaniem Piekielnego Kwiatu stał kapitan Kurotsuchi. Nie wiedziałam i nie chciałam wiedzieć jak wyglądały te wszystkie badania, które przeprowadzał na Shuri. Już sama świadomość tego, że została skazana na przebywanie w dwunastej dywizji była dla mnie ciosem prosto w serce. Mimo wszystko nie mogłam nie mieć nadziei, że eksperymenty szalonego kapitana przyniosą oczekiwane efekty.
Musiałam znaleźć sobie zajęcie, dzięki któremu mogłabym się oderwać od nieustannego rozmyślania o Shuri. Byłam w o tyle dobrej sytuacji, że każdą wolną chwilę mogłam spędzać z Shuuheiem. Jeżeli był zbyt zajęty, trenowałam z Lucasem lub wyruszałam na zakupy do Rukongai razem z Rangiku – co nie spotkało się aprobatą kapitana Hitsugayi i niejednokrotnie dawał nam to do zrozumienia.
Lucas wydawał się być idealnym przeciwnikiem. Nie miałam zielonego pojęcia o jego stylu walki, a poza tym był przecież Arrancarem. Stoczyłam zaledwie dwie walki z przedstawicielami tej rasy, jednak żadnej z nich nie można było uznać za wygraną przeze mnie. Każdy Arrancar posiadał swój własny styl walki i wiedziałam, że Weiss nie pomoże mi poznaniu ich wszystkich. Mogłam za to dowiedzieć się dzięki niemu, jaką siłą dysponują jego pobratymcy i nauczyć się walczyć tak, żeby nie przegrać.
Przebiegłam między dwoma smukłymi sosnami i wybiegłam na niewielką polankę. Zatrzymałam się, trzymając przed sobą miecz. Byłam gotowa, by obronić się w każdej chwili przed atakiem. Obserwowałam okolicę i nasłuchiwałam, czy nie zbliża się do mnie od tyłu. To był tylko trening, jednak adrenalina robiła swoje. Serce biło mocno i szybko. Krew szumiała w uszach. Zmysły się wyostrzyły. Coś się poruszyło w krzakach po mojej lewej stronie. Zerknęłam tam kątem oka i po chwili odskoczyłam, żeby uniknąć ciosu mieczem. Wylądowałam miękko na ziemi i natychmiast wyprowadziłam atak z prawej. Szczęk stali towarzyszący skrzyżowaniu się mieczy oznajmił jego blok.
     Nieźle. – Na jego bladej twarzy pojawił się uśmiech.
Skupiłam wszystkie siły, żeby go odepchnąć, po czym ponowiłam atak, tym razem z góry. Zanim się obejrzałam, on po raz kolejny mnie zablokował. Chciałam odskoczyć, jednak to on był szybszy. Odepchnął mój miecz, a kilka sekund później poczułam jak stal dotyka mojej szyi. Zamarłam, wstrzymując oddech.
     To by było na tyle – oznajmił. – Już jesteś martwa.
Wyprostował się, opierając Zabójcę Dusz o ramię. Na jego twarzy nie dało się zauważyć żadnych oznak zmęczenia, podczas gdy ja oddychałam ciężko.
     Jeszcze raz! – wydyszałam. – Powtórzmy to.
     Daj spokój, przecież ty ledwo stoisz.
     W walce nikt mi nie da taryfy ulgowej.
Lucas westchnął ciężko, kręcąc głową. Obserwowałam jak opuszcza miecz. Nie dał mi jednak czasu, żebym zaatakowała. Zrobił to pierwszy. Tak niespodziewanie, że z ledwością udało mi się zablokować. Nie czekał długo i od razu ponowił atak, jednak tym razem zrobiłam unik. Puściłam się biegiem w głąb lasu. Chciałam go wywabić na otwartą przestrzeń i tam zaatakować z zaskoczenia. W końcu znalazłam się na zalanym słońcem polu treningowym. Wzbiłam się w powietrze i, kiedy tylko moim oczom ukazała się sylwetka Arrancara, natarłam na niego.
Atakowałam, blokowałam i unikałam. Nie wiem jak długo to trwało. Zgubiłam się w liczeniu kolejnych prób. Jedyną rzeczą, której byłam pewna w tym momencie, to pora dnia. Niebo przybrało barwę złota, a słońce zaczęło chować się za horyzontem. Lucas ogłosił koniec treningu. Teraz dopiero widać było po nim zmęczenie.
Usiadłam pod rozłożystym klonem i oparłam się plecami o jego korę. Weiss rozłożył się tuż obok mnie, kładąc głowę na moich kolanach. Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Drgnęłam nieznacznie i skupiłam uwagę na przelatującym niedaleko motylu. Od jakiegoś czasu, kiedy przebywaliśmy sam na sam, w jego oczach pojawiała się dziwna mieszanka tęsknoty i pożądania. Nie potrafiłam tego znieść, a co ważniejsze, on nie powinien tak na mnie patrzeć. Nie pytałam, o co w tym wszystkim chodziło, bo zapewne unikałby odpowiedzi.
Poczułam znajome reiatsu. Trawa zaszeleściła cicho pod wpływem czyichś kroków. Jak się okazało chwilę później, osobą, która właśnie przyszła, był Shuuhei. Chętnie wstałabym i podbiegła do niego, ale po dzisiejszym wycisku nie miałam siły się ruszyć.
     Tak myślałem, że tu was znajdę – zawołał.
Posłałam w jego stronę promienny uśmiech. Odwzajemnił gest, ale w jego wykonaniu było to tylko lekkie uniesienie kącików ust. Lucas usiadł i odsunął się ode mnie.
     Wracam właśnie od małej – oznajmił Hisagi, kiedy był już na tyle blisko, że nie musiał krzyczeć.
     Pewnie nic się u niej nie zmieniło?
Shuuhei pokręcił głową. Nie zdziwiło mnie to wcale, ani nie rozczarowało. Cieszył mnie fakt, że jej stan się nie pogarsza.
     Mam za to inną ciekawą informację dla ciebie.
     Tak?
Shuuhei kucnął naprzeciwko mnie.
     Kapitan Ayami cofnęła twój zakaz widywania się z Shuri.
Moje brwi powędrowały nieznacznie w górę. Nie do końca wiedziałam, jak mam zareagować na tą wiadomość. Powinnam cieszyć się, że w końcu nikt mnie nie ograniczał i mogłam odwiedzać siostrę. Jednak nie byłam w stanie pozbyć się dziwnego uczucia niepokoju na myśl, że mam ją zobaczyć po tak długim okresie czasu.
     Nie cieszysz się? – odezwał się nagle Lucas.
     Ja... Nie wiem.
Obaj, jakby na zawołanie, zmarszczyli brwi.
     Co miałabym jej teraz powiedzieć? Przepraszam, Shuri, że wpakowałam cię w jeszcze większe bagno, po prostu chciałam zabawić się w super bohaterkę i własnoręcznie uratować przed złymi siłami?
Odpowiedziało mi milczenie. Nie było żadnego usprawiedliwienia dla mojego idiotycznego wyskoku i byłam tego w pełni świadoma. Ale to wcale nie oznaczało, że czułam się z tym dobrze.
*
Żeby opisać miejsce, w którym przebywała Shuri wystarczyło tylko jedno słowo: ponure. Nieduży pokoik, w którym stało łóżko i niewielki taboret, nie posiadał nawet okna. Wątłe światło padające z brudnej żarówki oświetlało jej bladą twarz. Hisagi opowiadał mi, że jest z nią źle, ale obraz, który zastałam znacznie różnił się od moich wyobrażeń. Wyglądała naprawdę okropnie. Strasznie schudła. Policzki miała zapadnięte, a spojrzenie podkrążonych oczu było zupełnie puste. W dodatku jej drobne nadgarstki i kostki były przytwierdzone do łóżka grubymi, skórzanymi pasami.
Zamknęłam za sobą ciężkie, stalowe drzwi. Nie spuszczając wzroku z siostry, podeszłam bliżej i usiadłam na taborecie. Żadne słowa nie wydawały mi się teraz odpowiednie. Nie musiałam pytać, jak się czuje, żeby się tego dowiedzieć. Każdy zauważyłby, że źle. Bardzo źle. Shuuhei miał rację. Była wrakiem dawnej siebie. Pozbawiona radosnych iskierek w oczach i promiennego uśmiechu na twarzy wydawała się być zjawą.
Złapałam ją za rękę. Poczułam, jak zadrżała, pod wpływem mojego dotyku. Nie zareagowała w żaden inny sposób.
     Przepraszam, że nie odwiedzałam cię wcześniej – odezwałam się w końcu. – Zabronili mi się z tobą widywać.
Musiałam przeprosić, nawet, jeśli ona uzna to za nic nie warte słowa. Nie spodziewałam się żadnej odpowiedzi z jej strony, bo wiedziałam, że odzywała się bardzo niechętnie. Tym większe było moje zdziwienie, kiedy usłyszałam jej cichy, nieco zachrypnięty głos.
     Wiem. Shuuhei mi o wszystkim mówił.
Zamrugała szybko, żeby pozbyć się łez, które przez krótką chwilę zagościły w kącikach jej oczu. Cały czas patrzyła przed siebie. W pomieszczeniu na powrót zapanowała idealna cisza.
Byłam na siebie wściekła. Jak to się stało, że nie potrafiłam z nią normalnie rozmawiać? Nigdy nie miałam oporów przed powiedzeniem jej czegokolwiek, więc dlaczego teraz miałam taką straszną pustkę w głowie, że nie potrafiłam wydukać ani słowa?
     Ona wciąż mi powtarza, że zabije ciebie, Shuuheia i Toshirou... A potem się mnie pozbędzie.
     Ona?
     Piekielny Kwiat.
Zaniemówiłam. Poczułam się, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Chciałam zapytać skąd wiedziała, ale jedyne, co udało mi się zrobić, to przełknąć nerwowo ślinę. Shuri powoli przekręciła głowę w moją stronę.
     Wiedziałaś o niej, prawda?
W jej pozornie pustym tonie głosu dało się wyczuć oskarżenie. Poczucie winy przybrało na sile. Powstrzymałam chęć zaprzeczenia i skinęłam twierdząco głową. Dalsze okłamywanie jej nie miało sensu.
     Chciałam cię chronić, dlatego nie powiedziałam, że o niej wiem.
Dopiero teraz zrozumiałam, jak idiotyczna była ta wymówka. Shuri miała prawo wiedzieć od samego początku, że ktoś taki jak Biała Dama żerował w jej umyśle i krzywdził jej bliskich.
     Przepraszam, Shuri.
Nie mogła powstrzymać już łez, które spływały po jej twarzy i kapały na zbyt dużą, białą koszulę szpitalną. Natychmiast podniosłam się z taboretu i przysiadłam na skraju łóżka. Otarłam łzy z jej policzków i przytuliłam ją. Poczułam, jak poruszyła rękoma, jakby chciała odwzajemnić uścisk, ale uniemożliwiły jej to pasy.
Czułam się niesamowicie podle. Jak wiele błędów jeszcze popełnię, próbując jej pomóc?

Komentarze