041. Zaginięcie

Przepraszam za obsuwę, ostatni tydzień był dość męczący i niestety nie dałam rady wyrobić się na poniedziałek. Tak czy inaczej, zapraszam do lektury.  


    Czułam się zmęczona i fizycznie, i psychicznie. Nie spałam dobrze. Kręciłam się z boku na bok, usiłując choć trochę odpocząć, a kiedy w końcu udało mi się zasnąć wciąż miałam przed oczami Shuuheia w kałuży krwi, zapłakaną Shuri, zabieraną przez dwunasty oddział i wstrętny uśmiech Białej Damy. Po niecałych trzech godzinach uznałam, że nie było sensu się dłużej męczyć, więc przygotowałam się do wyjścia z domu i ruszyłam do pracy.

    Od wczoraj nie miałam kontaktu z kapitan Ayami. Przez całe to zamieszanie nawet do głowy mi nie przyszło złożenie raportu, zaś papierkowa robota była jakimś abstrakcyjnym pojęciem. Powinnam przejąć na siebie część obowiązków Shuuheia, ale nie czułam się na siłach. Dlatego też najpierw udałam się do dwunastej dywizji, żeby zdobyć jakiekolwiek informacje na temat stanu Shuri. Czułam się podle, że nie zrobiłam tego jeszcze wczoraj. Byłam tak zaabsorbowana tym co działo się z Hisagim, że zdecydowanie za późno przypomniałam sobie o mojej siostrze. Odszukałam osobę, którą uznałam za najmniej odstraszającą, a zarazem najbardziej kompetentną do udzielania ważnych informacji – trzeciego oficera Akona.

    – Jak to nie wolno wam udzielać informacji?

    Dym opuścił usta Akona, kiedy ten szybkim ruchem zgasił papierosa w popielnicy. Dopiero po tej czynności spojrzał na mnie. Sprawiał wrażenie nie tyle poirytowanego co zmęczonego moim pytaniem.

    – Kawasumi, gdyby to ode mnie zależało powiedziałbym ci wszystko co wiem, żebyś dała mi święty spokój. Problem w tym, że kapitan wydał wyraźny rozkaz i nie mogę go złamać dla nikogo. I nie patrz tak na mnie, bo nawet to, że formalnie jesteście rodziną, nie ma teraz żadnego znaczenia.

    Byłam zawiedziona. Kto jak kto, ale Akon zawsze był wyrozumiały i można było liczyć, że nagnie odrobinę przepisy na cudzą korzyść. Posłałam mu jeszcze jedno błagalne spojrzenie, ale on tylko pokręcił głową. Nie wiedziałam co takiego skłoniło Kurotsuchiego do zakazania swoim podwładnym udzielania informacji na temat Shuri, ale cokolwiek się stało, z pewnością nie było to nic dobrego. Nie pozostało mi nic innego jak opuszczenie dwunastej dywizji. Skoro nie mogłam zdobyć informacji o stanie Shuri, to nie miałam tutaj już czego szukać. Z przytłaczającym poczuciem porażki minęłam oficerów, naprawiających pomniejsze szkody spowodowane inwazją i ruszyłam w drogę powrotną do dziewiątki.

    W dziewiątej dywizji już od samego rana panowało zamieszanie. Shuuhei stoczył wczoraj pojedynek z Arrancarem, który pozostawił po sobie sporo szkód, więc każdy kto tylko był w stanie coś naprawić, od razu się za to zabierał. Redakcja Seireitei News ucierpiała najbardziej, gabinet Hisagiego został dosłownie zmieciony z powierzchni ziemi, kilka maszyn drukarskich zostało uszkodzonych, a archiwum zasypały nie tylko papiery, ale także szczątki zniszczonego dachu. Budynek główny na szczęście przetrwał niemalże nietknięty, nie licząc kilku pomniejszych pęknięć, tak samo kwatery mieszkalne.

    Z uwagi na tymczasową niedyspozycję vice kapitana, powinnam przejąć część jego obowiązków, a biorąc pod uwagę, że wczoraj w całym Seireitei wiele się działo, na mnie spadłoby dużo pracy. Właśnie dlatego wymknęłam się skoro świt do dwunastki, gdyż zdawałam sobie sprawę z tego, jak trudno będzie mi znaleźć chwilę na rozmowę z Shuri. Skoro okazało się, że nie mogę się nawet dowiedzieć w jakim jest stanie, musiałam wybić sobie z głowy próby ponawiania mojej prośby o rozmowę z nią. A przynajmniej tak powinno być w teorii, bo nie zamierzałam się poddawać. Być może moja ranga była zbyt niska, aby mieć dostęp do pewnych informacji, ale kapitanom się nie odmawia! Właśnie dlatego zmierzałam właśnie do gabinetu dowódcy. Ayami miała wystarczająco długi staż w tym oddziale, więc zdążyłam się przekonać, że ta kobieta ma miękkie serce. Postanowiłam to wykorzystać i dzięki historii zrozpaczonej starszej siostry, namówić ją na wizytę u kapitana Kurotsuchiego.

    – Kawasumi!

    Chyba, że wcześniej ktoś odnajdzie mnie i przekaże mi niezwykle ważne rozkazy.

    Zatrzymałam się i odwróciłam powoli. Mashita Seiji, wysoki blondyn o szerokich barkach, szedł w moją stronę szybkim krokiem. Minę miał groźną, ale nie przyszło mi do głowy, żeby potraktować to jako zwiastun czegoś złego, gdyż czwarty oficer zazwyczaj nie wyglądał zbyt przyjaźnie, mimo że był prawdopodobnie najsympatyczniejszym oficerem w dziewiątej dywizji.

    – Coś się stało, Mashita-san?

    – Mam listę ofiar śmiertelnych i rannych dywizjonistów z poprzedniego dnia i raport odnośnie szkód materialnych, które poniósł oddział.

    Kiedy podszedł wystarczająco blisko, odebrałam od niego dokumenty.

    – I dlaczego dajesz to akurat mi?

    – Bo w tej chwili ty tu rządzisz.

    W ostatniej chwili powstrzymałam się przed wykrzyknięciem w jego stronę no chyba sobie żartujesz i tylko popatrzyłam na niego zdezorientowana.

    – Jak to?

    – Jesteś najwyższa stopniem spośród oficerów. Vice kapitan Hisagi jest ranny, a kapitan Ayami zniknęła.

    – Co to znaczy zniknęła? – Spojrzałam na dość długą listę martwych Shinigami w poszukiwaniu jej nazwiska.

     – Sam chciałbym to wiedzieć. Nie ma jej na liście ofiar, ale nie możemy jej nigdzie znaleźć. Próbowaliśmy nawet namierzyć reiatsu, ale i to nie przyniosło rezultatów.

    Nie spodobało mi się to, co usłyszałam. Nie ważne, że cały mój plan wziął w łeb i teraz naprawdę straciłam możliwość ujrzenia Shuri. W tej chwili nie byłam w stanie pokierować całą dywizją! Popatrzyłam na datę sporządzenia raportów. Obydwa powstały wczoraj.

    – Wyślij kogoś po aktualną listę ofiar, tak na wszelki wypadek. Sprawdźcie też mieszkanie pani kapitan, może jeszcze śpi. Jest na tyle nieobliczalna, że to by było bardzo w jej stylu. Nie zgłaszajmy na razie jej zaginięcia w pierwszej dywizji, bo być może to tylko fałszywy alarm.

    – Tak jest!

    Pognałam do gabinetu dowódcy. Ilość dokumentów była zatrważająca i chociaż bardzo chciałam je zignorować i popędzić do jednostki medycznej, to nie mogłam tego zrobić. Z ciężkim sercem usiadłam za biurkiem i wzięłam się do pracy. Złożyłam podpis pod każdym sprawozdaniem, bilansem i raportem, który mogłam podpisać. Niektóre dokumenty wymagały podpisu samego kapitana lub vice kapitana i to w tej sytuacji mnie ratowało, bowiem w przeciwnym wypadku spędziłabym tutaj znacznie więcej czasu.

    Ledwo minęło południe, a Mashita wrócił z najbardziej aktualną listą ofiar. Kiedy nie znalazłam na niej nazwiska Ayami powinnam się ucieszyć. Zamiast tego poczułam się jeszcze bardziej zaniepokojona, gdyż wyglądało na to, iż kapitan naprawdę zaginęła. W mieszkaniu, rzecz jasna, również jej nie było.

    – Cholera, a taką miałam nadzieję na to, że jednak zaspała.

    – To co robimy w takim razie? – zapytał Mashita.

    Już Shuuhei by dobrze wiedział, co robimy, pomyślałam.

    – Chyba nie pozostało nam nic innego jak ustalenie w jakich miejscach ją ostatnio widziano i powołanie grupy poszukiwawczej. – Przeczesałam włosy, podświadomie pragnąć przedłużyć chwilę, przed wypowiedzeniem słów, których nie miałam ochoty wypowiadać. – Jutro z samego rana wybiorę się do pierwszej dywizji i osobiście poinformuję o wszystkim vice kapitana Sasakibe.


    Ayami rozpłynęła się w powietrzu. Wsiąkła gdzieś w glebę. Wyparowała. Tylko to mogło być wytłumaczeniem jej nieobecności, bo nic racjonalnego nie przychodziło mi do głowy. Byłam dziś w kostnicy, zidentyfikować zwłoki kobiety, które jak się później okazało nie były ciałem pani kapitan. Poprosiłam techników z dwunastej dywizji o zlokalizowanie reiatsu i to też nie przyniosło żadnych rezultatów. Będąc tam, naiwnie ponowiłam próbę odwiedzin Shuri, ale Akon pozostawał nieugięty, co tylko zwiększyło u mnie uczucie frustracji. Ten dzień może i nie był tak potworny jak poprzedni, ale męczył niemalże tak samo.

    Przez nieobecność dwóch najważniejszych Shinigami w dywizji to na mnie spadł obowiązek dowodzenia dywizją. Nie miałam co prawda takich samych praw jak kapitan czy jego zastępca i moja władza w oddziale była znacznie bardziej ograniczona, ale i tak miałam trzy razy więcej pracy niż normalnie. Z wielką chęcią i wdzięcznością przyjmowałam każdą pomoc dywizjonistów, ale to i tak niestety niewiele dawało. Musiałam odwołać na jakiś czas treningi z rekrutami, bo zwyczajnie nie miałam czasu ich prowadzić. Z resztą, patrząc na młodych Shinigami oczywistym było, że i oni nie byli w stanie w ich uczestniczyć. Minione wydarzenia mocno się na nich odbiły, w dodatku jeden z ich kolegów został zabity przez Arrancara, co dodatkowo wszystkich zdołowało.

    Nawet jeśli ubyło mi jednego zajęcia, to wciąż miałam co robić i z ledwością znajdywałam czas jedzenie (przy ograniczeniu do jednego posiłku dziennie). Co najgorsze, nie mogłam odwiedzić Shuuheia. Strasznie się o niego martwiłam, a każda kolejna godzina bez wieści o jego stanie zdrowia była torturą. Nie wspominając już o tym jak zła byłam na myśl o Kurotsuchim i absurdalnym zakazie udzielania informacji o Shuri. To zdecydowanie nie wróżyło nic dobrego, a ja byłam jej jedyną rodziną i jak nikt inny miałam prawo wiedzieć co się z nią dzieje.

    Chyba tylko to, że nie spałam przez prawie dwie doby sprawiło, że zasnęłam ledwo moja głowa spoczęła na poduszce. Noc była trudna. Obudziłam się nad ranem, krzycząc tak długo, dopóki nie uświadomiłam sobie, że jestem we własnym domu, a nie pod Wielką Biblioteką Shinigami. Przez resztę czasu kręciłam się bez celu po mieszkaniu. Kiedy zaczęło świtać przygotowałam sobie kąpiel, mając nadzieję na chwilowe ukojenie nerwów. Niestety nawet to nie pomogło. Na szczęście zbliżała się godzina rozpoczęcia pracy, co oznaczało, że natłok obowiązków pozwoli mi przestać myśleć o całej tej sytuacji.

    Wmusiłam w siebie skromne śniadanie, żeby uspokoić burczenie w żołądku. Przygotowałam się do pracy i już miałam wyjść z domu, kiedy do drzwi ktoś zapukał zdecydowanie. Nikogo się nie spodziewałam. Z lekkim niepokojem otworzyłam drzwi, żeby ujrzeć vice kapitana Kirę w towarzystwie dwóch barczystych Shinigami.

    – Kira-san, dzień dobry – przywitałam się niepewnie, zerkając na Strażników z narastającym niepokojem. Nie podobał mi się wyraz twarzy żadnego z tej trójki. – Czemu zawdzięczam tę wizytę?

    – Trzeci oficerze Kawasumi – sposób w jaki przemówił Izuru zjeżył mi włosy na karku – aresztuję cię pod zarzutem zdrady i spiskowania przeciwko Soul Society.


Komentarze

  1. No ja Cię chyba uduszę. Nie dość, że od dwóch dni siedzę jak na szpilkach i wypatruję nowego rozdziału, to mi robisz taki rollercoaster w głowie. No dobra, nie zabiję, bo to oznaczałoby, że kontynuacji się nie doczekam, a to by mnie już w ogóle wybiło z rytmu pisania.
    Dobrze, od początku. Kapitan słoneczko jak zwykle zachowuje się jak ostatni buc, a Akon, żeby go nie drażnić, trzyma gębę na kłódkę. Mógł jej chociaż powiedzieć, czy z Shuri wszystko w porządku, choć skoro trzymają ją w Dwunastce, trudno, żeby było w porządku. Do tego to zaginięcie kapitan. Przyznaję się, nie pamiętam jej, ale kiedy w końcu usiądę do powtórki - kiedyś to na pewno zrobię, mam niedługo urlop - pewnie zacznę kojarzyć. Póki co mam na to dwa rozwiązania: albo pomagierzy Aizena ją zabrali albo sama jest jednym z nich, co oznaczałoby, że Dziewiątka ma okropnego pecha. Biedna Makoto, wcale się nie dziwię, że nie daje rady, nie dość, że wszystko to odczuła osobiście, to jeszcze cały Oddział na jej barkach. Rozumiem ją, bo przecież Corrie doskonale wie, jak ciężka potrafi być praca Trzeciego Oficera, a bez wyższych stopniem to już prawdziwa walka o przetrwanie.
    I jeszcze ta końcówka. Ja się naprawdę cieszę, że jest Kira, ale nie z takimi wieściami. Serce mi zamarło, naprawdę. Jak możesz urywać w takim momencie i kazać czekać kolejne dwa tygodnie? Okrutna Ty. I ja teraz zostaję z teoriami, kto i po co próbuje się pozbyć Makoto. Czuję się sfrustrowana.
    A rozdział u mnie jutro bez pudła. Także zapraszam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz