048. Dom

 


Dostałam takiej pisarskiej blokady, że po napisaniu czegokolwiek miałam wrażenie, że moja trzylatka układa ładniejsze i bardziej spójne zdania niż ja w tamtej chwili.

Straciłam już rachubę jak często zaczynałam pisać ten rozdział, jakoś nigdy nic nie wydawało się wystarczająco dobre, a skoro już chcę się pożegnać z Kwiatuszkiem, to chciałabym, żeby to było godne pożegnanie. W końcu ta historia pochłonęła dobre kilka lat mojego życia (z przerwami), więc nie mogłam sobie pozwolić na fuszerkę. Potem doszłam do wniosku, że jeden rozdział nie wystarczy, żeby odpowiednio się pożegnać, więc zakończenie nastąpi nieco później. 



Lucas musiał przyznać, że dowództwo Gotei 13 całkiem nieźle postarało się, żeby ukryć ich przed całym światem. Jemu i Linell przydzielono niewielki domek w samym środku lasu na skraju pierwszego okręgu Rukongai. Żadnych luksusów, ot najpotrzebniejsze do życia cztery ściany. Weissowi daleko było od zachwytu, ale to i tak więcej niż się spodziewał i nie miał innego wyjścia, jakoś musiał się tutaj zadomowić. I o ile dla niego nie stanowiło to większego problemu, to wszelkie znaki na niebie i ziemi zdawały się wskazywać, że Linell nie potrafiła się pogodzić z tym, że nie wrócą do Hueco Mundo. Chciał chwycić jej dłoń, ale cofnęła ją jak tylko jego palce musnęły jej chłodną skórę. Objęła się ramionami, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że nie życzyła sobie żadnych gestów otuchy z jego strony.

Makoto, maszerująca przed nimi z miotłą opartą o ramię, zatrzymała się raptownie i odwróciła w ich kierunku z szerokim uśmiechem na twarzy.

– Oto jesteśmy! – zawołała, zamaszystym ruchem ręki wskazując na domek, jakby prezentowała wyjątkowo atrakcyjną nieruchomość na sprzedaż. – Wymaga sprzątania i drobnych napraw, ale będzie pięknie jak tylko się z tym uporamy.

Faktycznie, po dokładniejszym przyjrzeniu się wychodziły wszelkie mankamenty elewacji, nieszczelność jednego z okien i krzywy dolny stopień. Postanowił zaufać Makoto w tej kwestii i zwrócił uwagę na coś, co przemawiało na korzyść ich nowego lokum. Okolica, w której się znajdowało była naprawdę malownicza, a można by się nawet pokusić o określenie jej jako przytulnej. Drzewa dość gęsto porastały teren przez co domek zdawał się być otulony zielenią. Krawędzie dachu porastała cienka warstwa mchu, paprocie przypominały miękkie poduszki ułożone u stóp schodów, a wzdłuż frontowej ściany, tuż przy wejściu, piął się bluszcz.

Makoto wkroczyła na werandę, pogrzebała w swojej bezdennej torbie i po chwili wyciągnęła z niej klucz. Po otwarciu drzwi stanęła tuż przy nich, gestem zapraszając rodzeństwo do środka. Do Weissa dotarło, że to pierwszy dom, który on i jego siostra będą posiadać na własność. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie doświadczyli. Las Noches w całości należało do Aizena, zaś jego skromna kwatera w dziewiątej dywizji do Gotei 13. Do tej pory ktoś tylko użyczał im miejsca do życia lecz tym razem wreszcie stali się niezależni. Może jeśli udałoby mu się przedstawić jego punkt widzenia Linell, to i ona zmieniłaby nastawienie. Nie mógł mieć do niej pretensji o brak zaangażowania. Nie powiedziała tego wprost, ale każdy jej gest, każde zmarszczenie brwi czy zaciśnięcie warg zdawało się krzyczeć, że Soul Society nigdy nie stanie się jej domem. 

Weszli do środka, a podmuch wiatru podążający za nimi wzbił w powietrze gryzący nozdrza kurz. Makoto kichnęła głośno. Uśmiechnęła się do Lucasa zawstydzona, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Kiedyś podobne gesty sprawiały, że miękły mu kolana i chociaż wciąż uważał Kawasumi za atrakcyjną, to nie czuł już tamtej ekscytacji co kiedyś. Głównie dlatego, że po ponownym spotkani u z Linell uzmysłowił sobie, że chciał uczynić z Makoto jej substytut, uwalniający go od samotności. Częściowo też dlatego, że ona nigdy nie odwzajemniłaby jego uczuć. Za dużo łączyło ją z Hisagim, z którym ewidentnie nie miał szans i to już właściwie przestało mu przeszkadzać. Wolał przyjaźnić się z Makoto niż wywoływać w niej chęć ucieczki.

Bo jak się tak dłużej nad tym zastanawiał, nigdy nie miał przyjaciół. W Hueco Mundo niewielu posiadało osoby, które dało się określić tym mianem, dlatego nie czuł z tego powodu szczególnie pokrzywdzony, zwłaszcza, że była z nim Linell. Dopiero w Soul Society odkrył, że relacje międzyludzkie mogą wyglądać inaczej. Makoto pokazała mu czym była przyjaźń, lojalność, partnerstwo i to dzięki niej uświadomił sobie, że warto ufać innym. Cieszył się, że po tym co zaszło między nimi po przyjęciu u Rangiku i jakiś czas później w dojo dziewiątki, rozmawiała z nim bez skrępowania. Nie przeszkadzało mu nawet, że nigdy nie wrócili do tego tematu, bo sam niespecjalnie chciał już o tym rozmawiać. Było minęło, więc po co rozpamiętywać.

Wzięli się do pracy. Po otwarciu okiennic, pozbyciu się grubej warstwy kurzu i ustawieniu wcześniej dostarczonych na miejsce mebli wnętrze zyskało na przytulności. Linell początkowo zdystansowana i niechętna jakimkolwiek pracom, coraz śmielej brała udział w urządzaniu. To do niej należała ostateczna decyzja odnośnie tego, gdzie co powinno stanąć, co Lucas uznał za dobry znak.

– To chyba tyle na dziś – westchnął Lucas omiatając wzrokiem posprzątane wnętrze. Pomimo niewielkiej ilości mebli sprawiało wrażenie wykończonego, przynajmniej dla niego. Makoto coś pobąkiwała o jakichś dodatkach, ale Weiss sądził, że to zbędne, chociaż w oczach Linell pojawił się błysk na wzmiankę o kwiatach w wazonie.

– W takim razie, czas się zbierać. Nacieszcie się nowym gniazdkiem bez żadnych intruzów – powiedziała Makoto, zakładając torbę na ramię.

– Nie chcesz zostać na herbatę?

– Jeszcze będziemy mieć niejedną okazję na wypicie herbaty, a tymczasem muszę pędzić do biura, bo już jestem trochę spóźniona.

Kawasumi pożegnała się i pozostawiła ich samych w nowej rzeczywistości.

Linell, siedząca na poduszce przy stoliku, podciągnęła kolana pod brodę. Wyglądała trochę jak zagubiona dziewczynka w zupełnie obcym miejscu i trochę tak było. Lucas ją rozumiał, w końcu kiedyś też przez to przechodził. Czuł się obcy, niepasujący i niechciany. Napędzało go jedynie poczucie obowiązku spłaty długu, chociaż wiedział, że odwdzięczenie się Makoto za uratowanie życia było niemalże niemożliwe. Ale im dłużej znał tą Shinigami, im dłużej mieszkał w Seireitei tym silniejsza była w nim chęć rozpoczęcia nowego życia. Żywił ogromną nadzieję, że i Linell kiedyś poczuje to samo co on. Że zrozumie, że można chcieć więcej, być kimś innym niż tylko maszyną do zabijania, kierowaną wyłącznie instynktem przetrwania. Wreszcie byli wolni i przede wszystkim to chciał jej uświadomić.

– Może przejdziemy się po okolicy?

Zgodziła się nieco niechętnie.

Złote promienie słoneczne zatańczyły pomiędzy liśćmi klonu, poruszonymi wiatrem, kiedy wyszli na zewnątrz. Skierowali się wolnym krokiem w głąb lasu, kluczyli między drzewami, a pod ich stopami trzaskały łamane małe gałązki.

– Też nienawidziłem tego miejsca – odezwał się Lucas, wiedząc, że to właśnie on musi przerwać milczenie. – Nie mogłem opuścić mieszkania Makoto, przez co czułem się jak w więzieniu. Jesteś w o tyle lepszej sytuacji, że nie musisz się przed nikim ukrywać.

Linell ściągnęła wargi, unikając jego spojrzenia.

– Daruj sobie, to nigdy nie będzie mój dom. Nawet nie próbuj mnie przekonywać do zmiany nastawienia.

– Nie zamierzam cię do niczego przekonywać. Chciałem po prostu zabrać cię na spacer, nic więcej. Bo wiesz, właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że chyba jeszcze nigdy nie spacerowaliśmy razem tak zwyczajnie, bez broni.

Na ułamek sekundy na twarzy Linell zagościł strach. Dotknęła biodra, w miejscu gdzie zazwyczaj znajdował się jej miecz.

– Co masz na myśli? – zapytała niepewnie.

– Nic – Lucas wzruszył ramionami. – Po prostu to całkiem przyjemne, kiedy nie musisz wszędzie nosić ze sobą Zanpakutou.

Pozwoliła mu się objąć w pasie i kontynuowali przechadzkę. Linell rozluźniła się po chwili i oparła głowę o jego ramię. Nigdy nie spodziewał, że ucieczka w miejsce pełne jego wrogów mogła się tak skończyć. Chociaż nie, to się jeszcze nie skończyło. Ich życie właśnie się zaczęło.

*

Shuuhei przyjął z prawdziwą ulgą powrót do biurowej rutyny po wydłużonym okresie rekonwalescencji. W czwartej dywizji spędził ciągnące się w nieskończoność twa tygodnie, a przez następne siedem dni miał nakaz odpoczywania we własnej kwaterze, co niespecjalnie mu się podobało. Kolejny tydzień spędził na sprzątaniu przysłowiowego bałaganu spowodowanego inwazją i koordynowaniu prac remontowych w redakcji Seireitei news. Był szczerze wdzięczny kapitanowi Hitsugayi za to, że wziął na siebie zakwaterowanie rodzeństwa Arrancarów, bo dzięki temu mógł skupić się na ratowaniu pozycji Makoto i Shuri w dywizji.

Wszelkie zarzuty przeciwko Makoto zostały oddalone, ale i tak nie ugrał zbyt wiele. W przypadku Shuri sprawa była nieco łatwiejsza, dlatego że dziewczynka nie miała przydzielonego konkretnego stanowiska oficera. Obie mogły pozostać w dziewiątej dywizji, jednak Makoto zdegradowano do szeregowego oficera bez przydziału. Oczywiście starsza Kawasumi twierdziła, że w zupełności ją to satysfakcjonowało, jednak Hisagi nie do końca miał pewność czy mówiła prawdę.

Wszystko co się do tej pory działo zdawało się dalekie od normalności i póki co najbardziej brakowało mu starej dobrej pracy biurowej. Piętrzące się na biurku sterty papierkowej roboty, witające go pierwszego dnia pracy, wydawały się zaskakująco zachęcające i chętnie rozpoczął zapoznawanie się z treścią poszczególnych dokumentów. Podczas wykonywania tego absolutnie monotonnego, a jednocześnie dziwnie relaksującego zajęcia, czuł się wreszcie na swoim miejscu.

A przynajmniej tak mu się wydawało.

Pracował w ciszy, przerywanej jedynie przez skrobanie pędzla po papierze i sporadyczne stukanie pieczątką, i nie mógł się pozbyć tego dziwnego poczucia, że cofnął się w czasie. Znów był sam w gabinecie dowódcy, znów przejął na siebie obowiązki kapitana i znów kapitan okazał się zdrajcą. Shuuhei nigdy nie był przesądny, ale ostatnio coraz częściej zastanawiał się czy przypadkiem nad dziewiątą dywizją nie ciążyła jakaś klątwa, bo to zdecydowanie bardziej prawdopodobne od zwyczajnego zbiegu okoliczności. Nie chciał znowu w to brnąć. Nie chciał zastanawiać się dlaczego znowu padło na niego. Nie chciał szukać winy w sobie, chociaż sporo miał sobie do zarzucenia, przede wszystkim, że ponownie nie zorientował się w porę. Naiwnie założył, że jeśli zdrada już raz przydarzyła się dziewiątej dywizji, to taka sytuacja się już więcej nie powtórzy.

Nie zdążył nawet przyzwyczaić się do Ayami. Zawsze był wobec niej lojalny i traktował ją z szacunkiem na jaki zasługiwał każdy dowódca Gotei 13, ale nigdy nie czuł się zobowiązany do czegoś więcej. Zawsze go to gryzło, bo miał poczucie, że za mało się starał, że jako vice kapitan powinien być bardziej oddany swojej przełożonej, ale tak zwyczajnie nie potrafił. Zazwyczaj pocieszał się tym, że Ayami zbyt krótko piastowała stanowisko kapitana, że jeszcze przyjdzie pora na silniejsze przywiązanie, a tymczasem okazało się, że już po wszystkim.

Co najdziwniejsze, Shuuhei nie przejął się tak jak powinien zdradą Ayami. Być może oswoił się z tą informacją podczas pobytu w lecznicy. Kiedy walczył z efektami ubocznymi środka wzmacniającego Setsuny, a medycy faszerowali go kolejnymi lekami, był na tyle skołowany, że ta myśl zwyczajnie dryfowała na granicy jego podświadomości. Cały czas zdawał sobie sprawę z tego co się stało. To wracało do niego jak bumerang, ale nie zdołało sforsować bariery, chroniącej jego umysł, żeby wybrzmieć pełną mocą. Rozmawiał o tym również z Makoto, która wydawała się wyraźnie zdziwiona jego brakiem reakcji. Kiedy wreszcie uporał się z gorączką i znów mógł myśleć jasno, zdrada oraz tożsamość Ayami były już jego nową codziennością, a jego największym zmartwieniem było to, że przejmował się nią za mało.

Zdecydowanie większe wrażenie zrobił na nim wniosek o transfer, który właśnie chwycił z niewielkiej już sterty niepodpisanych dokumentów. Zapatrzył się na wykaligrafowane starannie nazwisko. Pędzelek zawisł w powietrzu nad polem na jego podpis, na który nie mógł się zdobyć.

Co też tej Kawasumi znów przyszło do głowy? Nie przypominał sobie, żeby informowała kogoś o chęci opuszczenia dziewiątej dywizji, bo niby dlaczego miałaby to robić? Mieli wszystko ustalone z generałem Yamamoto, mogła spokojnie pozostać w dziewiątym oddziale. Kiedy jej to oznajmiał, dała mu do zrozumienia, że była zadowolona z takiego obrotu spraw, więc tym bardziej nie rozumiał o co jej chodziło. Odchylił się na krześle, odłożywszy pędzelek. Musiał to zbadać osobiście.

Przyzwał do siebie Piekielnego Motyla, któremu przekazał treść wiadomości i adresatkę. Stworzonko wyleciało przez okno, a Shuuhei jeszcze raz przejrzał wniosek o transfer, po czym odłożył go na bok. Chciał najpierw porozmawiać z jego autorką, zanim złoży swój podpis, bo szczerze intrygowała go jej motywacja i wiedział, że nie da mu to spokoju, dopóki z nią nie porozmawia.

Powrócił do pracy, chociaż tym razem trudniej było mu się skupić i nie mógł się powstrzymać przed spoglądaniem co kilka chwil w stronę drzwi. Wreszcie usłyszał jak się otwierają. Automatycznie oderwał się od raportu, kiedy Kawasumi weszła do środka.

– Chciałeś mnie widzieć? – zapytała Shuri, stając niemalże na baczność z dłońmi przyciśniętymi do ud.

– Usiądź – Hisagi odpowiedział łagodnie i skinął głową w stronę krzesła.

Shuri spełniła prośbę. Krzesło było dla niej nieco za wysokie, więc jej nogi zawisły kilka centymetrów nad ziemią. Wciąż miała w sobie mnóstwo dziecięcej niewinności, pomimo niedawnych wydarzeń, ale Shuuhei nie mógł się oprzeć wrażeniu jakby przez ten czas jednak trochę dojrzała.

– Łał, ostatnio jak tu byłam to ta sterta była jeszcze raz tak wysoka, chyba naprawdę stęskniłeś się za pracą.

– To efekt zbyt długiego nic nie robienia, większość praktycznie zrobiła się sama. A potem znalazłem coś ciekawego. – Shuuhei chwycił napisany przez Shuri wniosek. – Co tak bardzo ci się nie podoba w dziewiątej dywizji, że chcesz ją opuścić?

Oczy Shuri rozszerzyły się jakby nagle przypomniała sobie o jakiejś wyjątkowo wstydliwej wpadce po czym przywołała na twarz zakłopotany uśmiech.

– Ale słabo. – Shuri zachichotała nerwowo.

– Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć?

– Przepraszam, miałam to zrobić jak tylko go napisałam, ale tyle się ostatnio działo. Ty i Makoto byliście zajęci dochodzeniem do siebie, a potem ogarnianiem dywizji po tych wszystkich wydarzeniach i tak jakoś nigdy nie było dobrego momentu, aż w końcu wyleciało mi to z głowy.

Popatrzyła na niego przepraszająco. Shuuhei odchylił się na krześle, krzyżując ręce na piersi.

– Więc Makoto też jeszcze nic nie wie? – zapytał, domyślając się odpowiedzi. Shuri tylko pokręciła głową. – Zdajesz sobie sprawę, że jeśli bez jej wiedzy wyrażę zgodę na twoje przeniesienie, to ona mi łeb ukręci?

– Też się boję, że się nie zgodzi, a bardzo zależy mi na przeniesieniu. To znaczy ja... To nie tak, że mi się nie podoba w dziewiątej dywizji czy coś. Po prostu chciałabym zacząć wszystko z czystym kontem. Wiem, że moja przeszłość będzie się za mną ciągnąć, gdziekolwiek bym nie poszła, ale i tak chciałabym się jakoś od tego odciąć. Pomyślałam, że najlepiej jeśli na początek się gdzieś przeniosę.

Po wszystkim co ją spotkało, Shuri należała się stabilizacja i poczucie bezpieczeństwa. Shuuhei mógł się tylko domyślać, że obecne otoczenie tylko przypominało jej o Piekielnym Kwiecie i nie ważne jak bardzo tryskała pozytywną energią nie mogła o niej zapomnieć.

– Trochę cicho zrobi się tu bez ciebie.

Potarł kark, po czym chwycił pędzelek i ze świadomością nadchodzącej kłótni z Makoto, zatwierdził transfer Shuri do dziesiątej dywizji.


Komentarze

  1. Czyli to znaczy, że czeka mnie co najmniej jeden rozdział jeszcze? Nie będę z tego powodu płakać, w żadnym wypadku. Sama wiem, jak trudne są zakończenia i ile wymagają od człowieka, zwłaszcza kiedy z jakąś historią spędziło się naprawdę wiele czasu. Ale uważam, że to słodko-gorzkie uczucie jest warte tego wszystkiego.
    Lucas i Linell zaczynają nowe życie. Nie dziwię się tak odmiennym reakcjom rodzeństwa, ale mam nadzieję, że uda im się rzeczywiście stworzyć dom w... Zawsze brakuje mi tu odpowiedniego słowa, polski jest tu ubogi, a nawet Angole mają swoje "house" i "home". Ale o to właściwie mi chodzi, że może stworzą swoje własne miejsce i będzie im w nim dobrze.
    Podoba mi się też to dojrzałe podejście Lukasa do tego, co zaszło pomiędzy nim a Makoto. Owszem, fajnie by było, żeby przeprosił, ale to i tak wiele, że doszedł do tych wniosków samodzielnie. Teraz, na świeżo po powtórce całości tym bardziej zdołał mnie wkurzyć tym zachowaniem i próbą wejścia pomiędzy Makoto a Shuu.
    A skoro już jesteśmy przy naszym ulubionym desperacie, to ja mu wcale a wcale nie wierzę, że nie tęsknił za swoją ukochaną robotą, pracoholik jeden. Co do samej zdrady Ayami, to w sumie się nie dziwię. Jako przyboczny Tousena spędził wiele lat, do tego ten naprostował mu trochę we łbie - czy słusznie czy nie, to już inna kwestia - był dla niego kimś naprawdę ważnym. Ayami spędziła z nimi niewiele czasu, wciąż jeszcze była obca. Myślę, że to tak jak w fillerach o Amagaiu, tam Kira też mimo wszystko nie przejął się aż tak jak odejściem Ichimaru. Swoją drogą, że obaj wiecznie szukają dziury w całym we własnym postępowaniu, desperaci jedni.
    Złapałaś mnie z tą Shuri, bo w pierwszej chwili rzeczywiście pomyślałam o Makoto. Ale myślę, że dla Shuri rzeczywiście będzie lepiej zacząć wszystko z czystą kartą, choć o tym, co się wydarzyło, z pewnością nie da się zapomnieć. Ale może będzie jej łatwiej. Z pewnością czeka ją wiele nowych wyzwań, a wciąż mają wojnę do wygrania, czy tego chcą czy nie. I wiem, że będą obie z Makoto czekać z niepewnością co do wyników.
    Na niedzielę już zapowiadałam dobre, czyli pierwszy rozdział "Serca skutego lodem", więc zapraszam. A ja tu jeszcze wpadnę po więcej.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz